Re: OK widzialem ten reportaz.

laura palmer Napisał(a):
-------------------------------------------------------
> ja nie wierze, ze znajdzie sie jeszcze ktos chętny
> żeby z nim pojechać.
> zostal juz wyeliminowany.
> w takich wypadkach wystarczy nagłośnić sprawę.
> jeśli za malo - trzeba ją jeszcze bardziej
> nagłośnić, żeby jażdy polak mały wiedzial, że
> ekstrek be i że na "wyprawy partnerskie" nalezy
> uważać.

Z tym nagłaśnianiem lepiej uważać.
Większość nagłaśniających coś tam wie na
nagłaśniany temat z trzeciej ręki, plotek
i mniej lub bardziej bezosobowych źródeł
informacji. Niezależnie od zasadności nagonki,
sam jej mechanizm jest wadliwy - przypadkiem
może się gdzieś trafić nienagłośniony kutafon,
lub, równie dobrze, niesłusznie nagłośniony
człowiek prawy. Tona gazu może się ulotnić
po cichu, a kiedy indziej byle pierdnięcie
zamieni się w eksplozję - zależy od obecności
iskry, czyli na przykład upierdliwości kogoś, kto
się uważa za poszkodowanego, od mniej lub
bardziej przypadkowej obecności mediów, itp.
Mechanizm nagonki zadziałał niejednokrotnie
tu na brytanie - poczytajcie sobie początkowe
posty z wątku o "instruktorze uczącym
wędkowania z ringa".

> innym organizacjom, (pozornie) podobnym,
> zakazywać działania tylko z tego powodu nie
> nalezy.
> jest to dobry kompromis?

W Polsce żaden kompromis nie będzie możliwy
nigdy :-) Za dużo mamy fantazji.
Kompromisem byłaby na przykład sytuacja,
w której jakiś tam Gustaw Gąsienica Kleryk Stryczka
mieszkający od urodzenia pod górą Piewont
miał prawo po zdaniu relatywnie prostego
egzaminu z umiejętności alpinistycznych
i ratowniczych prowadzać na górę Piewont
wycieczki róznych takich turystów.
Jakby coś zrobił nie tak, to by mu papier
odebrano, i musiałby się przerzucić na
uprawę oscypka.
To byłby kompromis.
Tymczasem uzyskanie w polsce uprawnień
przewodnickich jest arcytrudne - instruktorskich
takoż. Pan Gustaw się nie umie wspinać na poziomie
6.4 i nie potrafi ze zdjęcia rozpoznać, iż dany
kamień leży co najmniej 200 km od Piewontu,
więc uprawnienia mu nie przysługują.
Z dostępem do licencjonowanych kursów
i wypraw "profesjonalnie" partnerskich jest
u nas tak samo, jak z dostępem do usług
adwokata lub radcy prawnego. Niby jest,
ale drogi. Bo korporacje wyśrubowały
wymagania stawiane potencjalnemu
Gustawowi Gąsienicy Klerykowi Stryczce
do takich granic, by (prawie) nie miał szans
na uzyskanie uprawnień, niezależnie
od tego czy jego ambicją jest obrona
baronów mafii paliwowej, czy tylko
proste góralskie spory o miedzę.
Niezależnie od tego, czy zamierza jedynie
prowadzić agroturystów na Piewont, czy
rowerzystów na Pierlach.
Ograniczenia w dostępie do legalnego
prowadzenie usług spychają ludzi w
szarą strefę, i stąd różne takie extreki,
których działalność nie jest ani formalnie
przyklepana przez korporację, ani też
w jakikolwiek sposób karalna.