Po zerwaniu (aczkolwiek to było już po wcześniejszym parę lat wcześniej - naderwaniu)
- jakieś dwa tygodnie i chodziłam po "całkiem stromych" górach - w ortezie wprawdzie, oraz biegałam.
Bo nastąpiło to w listopadzie zeszłego roku...więc biegać trza było.
Po czym z takowym zerwanym - oraz kolanem niestabilnym - pojechałam wiosną ...no ...prawie wszyscy wiedzą gdzie ;) Dało się. Bolało trochę - zwłaszcza jak zaszalałam na pewnej imprezie...ale w pewnym wieku - jak wstajesz rano i nic cię nie boli - znaczy, że nie żyjesz ;)
We środę (tą najbliższą) idę na rekonstrukcję. Boję się jak jasna cholera...
Mówisz, że po dwóch miesiącach to lipa będzie? Znaczy chodzić będę - w sensie, że bez kul i np. chociażby do Morskiego Oka? Czy też dupa zbita i tylko furką?
W tej chwili chodzę...powiedzmy nieźle całkiem i w formie jestem świetnej. Boli..no czasem boli. Zwłaszcza jak dłużej w aucie posiedzę.
Nie jestem jednak pewna czy w ostatniej chwili w pidżamce nie ucieknę z tego szpitala...
Jak czytam o tych wielomiesięcznych rehabilitacjach, to trochę mam gęsią skórkę.