Można dużo rzeczywiście ;)
Jutro mam się zameldować w klinice.
Wczoraj w związku z tym pożegnałam się z Tatrami na parę miesięcy w stylu uważam, że całkiem przyzwoitym.
Zrobiłyśmy sobie we dwie baby - trasę, którą Andrzej Marcisz opisywał dwa lata temu:
od Przełęczy Bobrowieckiej, przez Grzesia i całą grań do Kasprowego. Tylko starałam się włazić na te wszystkie kopy, co to marudzili różni, że ich omijać nie wolno.
Chociaż rzeczywiście - ścieżka ewidentna omija Smreczyński i trzeba tam trochę pokombinować żeby na niego wleźć. Podobnie jest potem na odcinku za Przełęczą pod Kopą.
Rzeczywiście - 4 tys metrów przewyższenia jest - więcej niż z BC na szczyt i chyba bardziej byłam zmęczona, zwłaszcza, że końcówka już w upale. Po 3,5 litra picia poszło - że nie zauważyłyśmy kiedy :)
Ilość kilometrów - przesadził Andrzej. Za to czas podał całkiem rozsądny. Czasy z przewodnika Mistrza Cywińskiego - to są raczej z kosmosu - znaczy chyba tylko dla niego były realne.
Docierałyśmy na Kasprowy zajechane jak konie po westernie ;)