Myślę, że najbardziej drastycznym przykładem jest śmierć Andrzeja Czoka. Na dużej wysokości Czok zaczyna chorować, a następnego dnia dwójka szturmowa wyrusza, zostawiając chorego kolegę pod opieką jednego wspinacza. Dzień później Czok umiera. Zespół szczytowy nawet o tym nie wie. Ja jednak inaczej wyobrażam sobie partnerstwo górskie. Przy czym uwagi tej nie kieruję do samego śp. Kukuczki, ale ogólnie, do specyfiki tej dyscypliny (tj. wyczynowego himalaizmu).
Mówiąc wprost: moim zdaniem powinni zejść z nim wszyscy, bowiem w razie jakiegoś poważnego zasłabnięcia, jedna osoba mogłaby mieć koszmarny problem z transportem chorego (czy wręcz mogłoby to być w ogóle niewykonalne).
Są to fakty powszechnie znane, więc nie czynię tu żadnej sensacji. Wypowiadam po prostu swoją ocenę takiego sportu. Jest to ocena negatywna, co nie znaczy, że wystawiam holistycznie negatywną laurkę Kukuczce. Głównie przez jego historie zainteresowałem się wspinaniem, niezwykle go cenię. Ale... sposób, w jaki się wspinał, rodził pewne dylematy moralne i mnie się jego rozwiązania nie zawsze podobały (vide powyższy przykład).
W tym wątku chodzi mi wyłącznie o to, że jest czymś żałosnym, kiedy jakaś panienka implicite obwinia Pawłowskiego o śmierć Kukuczki, a przynajmniej sugeruje jakieś fatum związane z Pawłowskim. Kurwa, wypadek był przecież obiektywny, jak już rzekłem, świerzowskiej tradycji (można rzec, piękna górska śmierć), a sam Kukuczka stracił niejednego partnera podczas WSPÓLNYCH wspinaczek. Więc o czym ta panna bredzi, hę?