30 cze 2012 - 19:27:52
|
Zarejestrowany: 11 lat temu
Posty: 47 |
|
Witam
Lektura wątku tak mnie wciągnęła, ze postanowiłem się zarejestrować i podzielić swoimi refleksjami. Temat dla mnie interesujący, bo stosunek moich marzeń do umiejętności jest taki, że sam być może kiedyś zechcę wziąć udział w wyprawie komercyjnej. W dodatku miałem ostatnio okazję przeczytać dwie publikacje związane z Ryszardem Pawłowskim – wywiad w „Górach” 4/2012 (bardzo dla mnie interesujący) oraz niewielki artykuł autorstwa samego RP zamieszczony w nmp o tym, że logo Małachowskiego ratuje życie (tu pewna konfuzja…). Czytając same choćby odpowiedzi RP na tym wątku zauważyłem pewne sprzeczności z wizerunkiem jaki stara się wykreować na temat swojej działalności w prasie i w ogóle w mediach.
Nie chciałbym stawać po żadnej stronie sporu, bardziej zastanowić się jakie obowiązują lub powinny obowiązywać standardy na wyprawach komercyjnych i czego się można po nich spodziewać. Dwie kwestie ważne wynikające z tego wątku: (i) rola jaką Ryszard Pawłowski odgrywał na wyprawie oraz (ii) najlepsza praktyka działania stosowana przez organizatorów takich wypraw. Myślę, że incydent pod Everestem dał okazję aby zastanowić się nad tymi problemami i mieć na przyszłość wiedzę czego powinniśmy się spodziewać po takich wyprawach, czego obawiać i czego wymagać.
Po pierwsze – funkcja RP na wyprawie. Trudno mi się wypowiedzieć jakie były ustalenia przed wyjazdem, jak rozumiem żadna umowa pisemna nie została podpisana, ba, nie było nawet pokwitowania wpłaty pieniędzy (też profesjonalizm…). Swój wizerunek RP jednak konsekwentnie utrzymuje – wizerunek Lidera i przewodnika. Strona www.Patagonia.com.pl podkreśla rolę RP - możemy tam znaleźć między innymi taką informację: "Ryszard Pawłowski organizując wyjazdy na wszystkie kontynenty wchodził jako przewodnik wspólnie z klientami na takie szczyty jak:" i tutaj imponująca lista szczytów, wśród których figuruje Mt Everest. Na tej samej stronie możemy przeczytać wypowiedź samego RP: „Pracę w agencji górskiej rozpoczynałem w poczuciu mojej głębokiej fascynacji górami, wspinaniem i przygodą, ale jednocześnie z świadomością, że oprócz górskiej wiedzy potrzebne mi będzie jeszcze sprostanie wysokim wymogom bezpieczeństwa górskiego i niełatwym zasadom organizacji wyjazdów. (…) Moja agencja oferuje szeroką gamę przedsięwzięć - od łatwych trekkingów do ambitnych wyjazdów alpinistycznych w góry wysokie. Pracują ze mną życiowi optymiści - ludzie doświadczeni, odpowiedzialni i kompetentni. (…)”
Swój wizerunek profesjonalisty RP prezentuje także w mediach – w wywiadzie zamieszczonym w „Górach” 4/2012 na pytanie „Najwyższy czas, aby wymienić te – twoim zdaniem – dobre cechy wyprawy przewodnickiej” odpowiada min. „(…) w ramach wyprawy przewodnickiej wszyscy są traktowani jednakowo, bo każdy płaci takie same pieniądze, więc ma do tego pełne prawo. Rolą lidera jest danie wszystkim uczestnikom – w miarę możliwości – równych szans na wejście, często pomagając słabszym. Nie ma więc takich sytuacji, że kierownik decyduje, kto ma atakować szczyt, a kto jest w gorszej dyspozycji, więc musi zrezygnować z własnych ambicji i pracować na pozostałych.” Z kontekstu jasno wynika, że dotyczy to „wypraw przewodnickich” organizowanych przez RP. W tym samym wywiadzie na pytanie „Tobie osobiste pełnienie funkcji przewodnika podczas wypraw umożliwiło wejście na kilka szczytów, na które nie być może nie byłoby cię stać…” RP odpowiada „Dokładnie, bez wątpienia tak było w przypadku Everestu w 1994, Annapurny 1991, Nanga Parbat 1993, Lhotse w 1994, a wcześniej McKinleya, Ama Dablam i wiele innych…(…)”
Wizerunek jest chyba jasny – RP wchodzi na szczyty jako przewodnik, jest to jego praca, zatem jest profesjonalistą, osobiście pełni funkcji przewodnika a wyprawy tak organizuje aby w razie potrzeby pomóc najsłabszym w grupie w osiągnięciu celu. Ja to kupuję, podoba mi się to podejście jako potencjalnemu klientowi. Rozumiem zatem, że RP jest tym liderem, organizatorem, koordynatorem i w ogóle osobą odpowiedzialną za odpowiednie przygotowanie oraz przebieg akcji górskiej, posiadającą wiedzę co się w danym czasie dzieje z uczestnikami. Osobą, która prowadzi działalność gospodarczą świadcząc określonego rodzaju usługi. Pobiera za takie usługi wynagrodzenie, zatrudnia odpowiednie osoby ale to RP odpowiada przed uczestnikami wyprawy, którzy mu zapłacili. Tak rozumiem praktykę agencji organizujących "wyprawy przewodnickie". Nie mam żadnych powodów nie wierzyć Ryszardowi Pawłowskiemu, że ten przekaz odpowiada prawdzie.
Jeśli RP jedzie jako lider/przewodnik/organizator oczywistym jest, że jako profesjonalista pobiera wynagrodzenie uzgodnione z klientem/uczestnikiem. Klient płaci i może wymagać odpowiednich działań podejmowanych zgodnie z najlepszą fachową wiedzą, dochowania staranności, profesjonalizmu. Z takiego wynagrodzenia nie trzeba lidera rozliczać, a lider sam martwi się aby wystarczyło na wszystkie koszty oraz jego własną prowizję.
W przypadku waszej ostatniej wyprawy na Everest miały najwyraźniej zastosowanie inne zasady. RP w swoim wyjaśnieniu na forum pisze: "otóż ja też zapłaciłem za wyprawę i będąc liderem, byłem też uczestnikiem". I w tym (dzięki Ci Ryszardzie Pawłowski za szczerość) mieści się chyba clue podejścia RP do tegorocznej wyprawy na Mt Everest – niby jest on liderem ale jest także uczestnikiem. Tu jest pewna sprzeczność – rolą lidera, organizatora, przewodnika jest zapewnienie uczestnikom jak najlepszych warunków do bezpiecznego wejścia na szczyt w zamian za pobrane wynagrodzenie. Przywilejem uczestnika, w zamian za zapłacone wynagrodzenie, jest wymagać od lidera/organizatora/przewodnika wszelkich starań i pomocy w zakresie określonym w umowie/ustaleniach/zwyczaju w celu osiągnięcia przez niego szczytu.
Czytając niektóre wyjaśnienia mam wrażenie, że RP przyjął na siebie role pośrednika w relacjach z Asian Trekking a nie lidera, jak sam pisze „Chyba nikt o zdrowych zmysłach nie wyobraża sobie że najbardziej utytuowana w Nepalu Agencja Asian Trekking, z którą pracuję od ponad 30 lat nie zapewniła by wszystkim uczestnikom komfortowych i bezpiecznych warunków nie mówiąc o namiotach (których w każdym obozie mieliśmy w nadmiarze), tlenie, jedzeniu, paliwie i najlepszych Szerpach Wysokościowych, z których każdy był po kilka razy z obu stron na szczycie Mt Everestu” – RP nie wyjaśnia, że te namioty i butle na pewno były bo sam tego dopilnował i sprawdził. RP pisze, że zajęła się tym agencja.
W ogóle często w wyjaśnieniach na forum pisze, że czymś zajęli się świetni Szerpowie, tragarze wysokościowi. W wywiadzie w Górach 4/2012 za to można znaleźć jego liczne i obrazowe opisy upadku moralnego tych ludzi, ich rosnącej interesowności. Z wywiadu wyniosłem, że potrzeba odpowiedniego lidera który weźmie tych Szerpów w garść, bo normalny człowiek zostanie ileś razy oszukany… Wywiad przeczytałem z ogromnym zainteresowaniem ale teraz mam pewien dysonans poznawczy. Różni Szerpowie źli, z każdym rokiem coraz gorsi, tylko ci od Rysia zawsze ok Itak wspaniali, że można puścić z nimi klientów i sie więcej nie martwić?
W moim przekonaniu nie można być na "WYPRAWIE PRZEWODNICKIEJ" jednocześnie liderem i uczestnikiem – bo celem każdego uczestnika jest wejście na szczyt a celem lidera/przewodnika jest umożliwienie tego wejścia. Jeśli lider staje się jednocześnie uczestnikiem powstaje konflikt interesów – lider/uczestnik w pewnym momencie musi wybrać czy działa w celu osiągnięcia szczytu przez siebie czy przez pozostałych uczestników. Lider/przewodnik wpuści uczestnika swojej wyprawy, „podopiecznego” do namiotu, nawet jak będzie mu ciasno. Lider-uczestnik niekoniecznie – bo może mu to przeszkodzić w zdobyciu szczytu. Lider-uczestnik nie wpuści do namiotu innego uczestnika bo „pogoda była ładna, a my chcieliśmy odpocząć przed wyjściem do góry, a nie słuchać ciągłego "szczebiotania", zakatarzonej Iwony.” Wkurza go „szczebiotanie zakatarzonej Iwony”. Niejednego by pewnie wkurzało, RP też się mógł wkurzyć, w końcu jak wynika z jego wypowiedzi nie był w pracy, bo jak inni zapłacił za wyprawę. W ogóle całe to zajście przy namiocie pełne jest niejasnych okoliczności. Iwona pisze, że wiało i padało, podaje świadków. RP pisze, że pogoda była ładna i chcieli wypocząć. Ghost Hunter (Przemek) pisze, że „Cala sytuacja miała miejsce rano kiedy wszyscy byli wypoczęci”. Skoro nawet przyznamy wbrew Iwonie, że była ładna pogoda to RP i GH wypoczywali przed wyjściem czy byli wypoczęci? Skoro to było rano to po czym było wypoczywać przed wyjściem? Po sutym śniadaniu? Skoro była ładna pogoda czemu RP wysłał Iwonę na dół zamiast do góry? Czemu sami nie poszli do góry z samego rana aby wykorzystać ładną pogode? Przecież GH przyznał, że potem się popsuła. Ładna pogoda – można (trzeba) iść!
Dla liderów-uczestników wymyślono kategorię "wypraw partnerskich". Gapa jesteś Iwona – chyba nie zorientowałaś się, że jedziesz na wyprawę partnerską za 30.000 USD.
Iwono, oraz pozostali uczestnicy wyprawy – czy RP przed wyjazdem przekazał Wam w jakiej roli się z Wami wybiera? Czy RP powiedział Wam, że zamierza być także uczestnikiem, czy jednak przekaz był taki, że jedzie jako lider/organizator/przewodnik a jego rolą jest wspierać pozostałych uczestników oraz zapewnić im jak najlepsze warunki do wejścia na szczyt? Dla mnie obraz medialny (wywiad, strona patagonia.com.pl), jaki stwarza wokół siebie RP jest jednoznaczny – RP to na wyprawach lider i przewodnik, nigdy uczestnik. RP reklamuje i sprzedaje swoją wiedzę, osiągnięcia doświadczenia aby pomóc innym wchodzić na szczyty. Może przed tą wyprawą ustalenia były inne? Czy zatrudniliście Ryszarda Pawłowskiego jako profesjonalnego usługodawcę czy jednak umówiliście się z nim, jako z jednym z uczestników, nieporównanie bardziej niż inni doświadczonym, na wspólną wyprawę, że zapłacicie mu aby zechciał z wami pojechać oraz pośredniczyć w kontaktach z Asian Trekking? To miała być wyprawa przewodnicka jak z witryny internetowej i wywiadów czy partnerska? Odpowiedzcie sobie na powyższe pytania i będziecie wiedzieć czy wszystko było OK tylko się zagapiliście co do zasad czy jednak możecie czuć się oszukani.
RP pisze na forum, że „z Przemkiem Kepczyńskim chodziłem z czystej przyjaźni i koleżeństwa bo się po prostu lubiliśmy”. Jasne – na wyprawie przewodnickiej lider pomaga najsłabszym, na wyprawie partnerskiej lider-uczestnik trzyma blisko siebie tych których lubi, jak ktoś szczebiocze i mu przeszkadza – odsyła go w dół.
Dla Ghost Huntera sprawa jest jasna – sam przyznał, że „Rysiek na wyprawie nie byl przewodnikiem, ta role pelnili Szerpowie.” Kropka. Reszta wyprawy chyba zgapiła tę okoliczność, nie dopytała się, ich wina. GH to zuch i bystrzacha, nie dość, że zorientował się kto jest a kto nie przewodnikiem, udało się mu dobrze zaaklimatyzować w tempie i w sposób narzucony przez RP to jeszcze pewnego pięknego poranka znalazł się w środku razem z Liderem a nie na zewnątrz feralnego namiotu. Dopiero szczegółowo odpytywany przez Iwone przyznał, że ta pogoda w dwójce nie była jednak najlepsza.
Iwona – a może logo Małachowskiego było za mało widoczne – jak wiadomo z takim logiem żadne niebezpieczeństwo niestraszne – sam RP napisał że to logo ratuje życie… ta historia na Ance…. No włos się jeży co by się mogło stać jakby bohaterowie opisanej w „npm” historii byli ubrani w Bergsona albo North Face… inna sprawa, że sami zainteresowani inaczej opisali całe zajście krytycznie oceniając domaganie się przez RP podziękowań, który w czasie tej akcji był na dole. Cóż RP wierzy w moc logo Małachowskiego, dzięki tej magii logo pojawia się na stronie Patagonii (magia czy jednak płatna reklama?).
Iwona – czy przed wyjazdem omówiliście taktykę aklimatyzacji? Umówiliście się na jakiś sposób działania? Moja wiedza praktyczna co do aklimatyzacji ogranicza się do Aconcaguy i Piku Lenina, w życiu ledwo osiągnąłem 7000m, więc nie te wysokości, nie to doświadczenie. Moja wiedza teoretyczna pochodzi z różnych źrodeł – np. Burkiejev w swoim napisanym w 1997 r. „the Climb” opisał dokładnie taktykę wspinaczki na Everest, którą stosował do siebie oraz klientów (kiedy on był liderem-przewodnikiem) – 2 lub 3wyjścia aklimatyzacyjne, podczas których zdobywa się najpierw obóz drugi, potem trzeci (po południowej stronie), ale zawsze śpi się niżej niż osiągnięta w danym wyjściu maksymalna wysokość, następnie zejście znacznie poniżej bazy, na wysokość, na której w Nepalu znajdują się drzewa i roślinność – czyli znacznie poniżej 4500m – tam kilkudniowy Rest i w końcu atak szczytowy. Pobieżna lektura stron internetowych agencji organizujących wyprawy przewodnickie wskazuje, że po 15 latach ta praktyka jest powszechnie przyjęta jako gwarantująca najlepszą aklimatyzację i największe szanse na sukces. W sumie nic czego nie może wyczytać entuzjasta wypraw górskich. Jak mi się wydaje jest dla każdego przewodnika/lidera/organizatora biorącego za organizowanie wypraw pieniądze to powinna być absolutna podstawa. Może ktoś mnie poprawi.
Czy RP zadeklarował jaką taktykę aklimatyzacji zamierza stosować i wyjaśnił dlaczego? Czy potem ta taktyka została zmieniona? Czy RP wyjaśnił dlaczego? Na forum pojawia się opis taktyki RP „Plan był prosty i mało skomplikowany; na początek dochodzimy do Przełęczy Płn. a po wypoczynku poniżej w bazie albo Tingri działamy z możliwością podjęcia próby ataku szczytowego” wygląda, jakby zamiast 2-3 wyjść było jedno. Nie znalazłem informacji żeby wyprawa pojawiła się w Tingri na przedwierzchołkowy Rest.
Pytanie do RP, jak to możliwe, że zabrał Iwonę na Mt Everest, skoro już ”na wyprawie na Ama Dablam 2010 zostałaś wprowadzona na szczyt przez Sonama Sherpę, wbrew jego woli gdyż chciał Cię kilkakrotnie wycofać, bo byłaś słaba i wolna, ale sprzeciwiłem się temu przez radiotelefon. Trochę tego żałowałem, bo w bazie (4500m) po zejściu ze szczytu ratowaliśmy cię tlenem, a później od Pangboche do Lukli jechałaś na koniu bo nie byłaś w stanie iść o własnych siłach.”
Chodziło tylko o kase? Jeśli ta relacja jest prawdziwa, to wygląda że RP jest pazerny a Iwona lekkomyślna. Ale to Lider (czy to przewodnik czy tzw. lider-uczestnik) jako mądry i doświadczony człowiek gór, himalaista z imponującym dorobkiem chyba powinien mieć wiedzę i potrafić powiedzieć jasno – „z uwagi na twoje zdrowie, wydolność, brak doświadczenia od 7000m wzwyż nie powinnaś jechać na Everest” zamiast wypominać brak zdrowia i doświadczenia po wpłaceniu pieniędzy.
Dla pełnej oceny sytuacji możemy zastanawiać się co do możliwości kondycyjnych Iwony, jej samopoczucia oraz doświadczenia wysokościowego.. Owszem – Iwona nie była wcześniej powyżej 6800, więc to duży skok – na pewno rozsądnie byłoby się wybrać na jakiś niski 8-tysięcznik, lepiej poznać reakcje swojego organizmu, wytrenować, nauczyć się działać na takiej wysokości.
W kwestii treningów – pojawiły się tu zdania, że należałoby przebiec maraton aby wejść na Everest. Trening wytrzymałościowy, aerobowy, długotrwaly wysiłek, zwiększanie Vo2 max- na pewno. Co do maratonu byłbym bardzo sceptyczny, chyba, żeby biegać wysoko w górach. Niestety brakło tu rzeczowych wypowiedzi w tej kwestii.
Nie możesz pisać w tym wątku ponieważ został on zamknięty