Tak czy siak: wiedzieliśmy gdzie idziemy. I zdziwiłbyś się, gdybyś zobaczył kto jedzie i kto wchodzi na Everest. Tam już nie tylko same mięśnie wchodzą - tu potrzebny rozum i taktyka, której nam zabrakło. Liczyliśmy w tej kwestii na lidera.
Mięśnie możesz wyćwiczyć na dole - to Twoje zadanie. Ale jeśli źle się tam zaaklimatyzujesz - nie masz tam szans. A aklimatyzacja zdobyta rok wcześniej nic Ci nie da. Jakie miało znaczenie, że weszliśmy z Maćkiem na ileś tam różnych szczytów wcześniej? poza własnym doświadczeniem - żadne. I to co ciągle powtarzam: czy trzeba wejść na ileś tam pięciotysięczników aby móc wejść na sześcio-? Powyżej 7500 oddechowo już wszędzie jest tak samo. Tak mówią. I każdy kiedyś gdzieś był pierwszy raz.
Nie powie mi nikt, że kobieta starsza od mojej mamy miała więcej siły ode mnie. Biologia jest nieubłagana. A Watanabe weszła. Spokojnie, bez rekordów. Szła wypoczęta i uśmiechnięta. Widziałam również jak stado Rosjan z czego najmarniej połowa była starsza ode mnie - wchodziło na górę - ze zdziwieniem patrzyli jak schodziliśmy z Maćkiem. I to stado weszło na szczyt.
Nie wiem czy metoda Watanabe czy Rosjan jest dla mnie - ale widziałam ile osób po jej zastosowaniu weszło. Z naszej grupy nie wszedł nikt. Lidera nie liczę. To wszystko.