Dzięki za merytoryczną dyskusję. Nie jestem ekspertem w sprawach wysokościowych, ale o ile się nie mylę, używanie współczesnych aparatów tlenowych z przeplywem 4l na minutę, obniża odczuwanie wysokości o ok. 1 000 m (choć spotkalem się też ze stwierdzeniem, że nawet więcej). Więc te 8800 na Evereście to tak jakby 7800 (w dalszym ciągu wysoko, choć nie aż tak). Na Ama Dablam nikt oczywiście nie wchodzi z tlenem, ale już na Cho Oyu to się zdarza.
100% racji że sukcesy w Himalajach (rzeczywiste, a nie pozorne) odnosili ludzie (dodałbym też do tej listy Kurtykę, Piotrowskiego czy choćby Wandę Rutkiewicz), którzy mieli za sobą światowej klasy wejścia w górach niższych (próżno by taklch szukać wśród naszych obecnych gwiazd himalajskich, wliczając Kingę Baranowską, Dariusza Załuskiego czy nawet nieżyjącego już Piotra Morawskiego - to jest ta różnica). Jeśli chodzi o zimowe ośmiotysięczniki - tu jest już z tym różnie, bo Urubko ma takie topowe wejścia, a Moro już niekoniecznie. Podobnie Janusz Gołąb ale nie Adam Bielecki (chyba że się mylę i ma on za soba np. zimowego Walkera albo Filar Narożny jak Kurczab czy Piotrowski).
Wracając do meritum sporu, zapewne zauważyłeś, że mamy już trzy wersje wydarzeń - Pani Iwony, Ryszarda Pawłowskiego oraz wypowiedź uczestniczącego w "ataku szczytowym" Pana Przemysława (Kępczyńskiego, przepraszam, jeśli pomyliłem, albo źle wymówiłem nazwisko). Każda z nich przedstawia do pewnego stopnia rózny przebieg zdarzeń. Powoduje to, że powinniśmy być ostrożni z wyciąganiem wniosków, jak było naprawdę. Moja uwagę zwrócił jednak szczególnie pewien aspekt wypowiedzi Ryszarda Pawłowskiego, kiedy pisze on, że Pani Iwona od początku źle znosiła wysokość i miała poważne problemy z oodychaniem juz na niższych wysokościach (plus opuchnięcia). Jeśli jest to prawdą, to po prostu cała jego "taktyka" postępowania, mogła się sprowadzać do zniechęcania jej do próby atakowania Everestu. Ze Pawłowski robił to po swojemu - czyli w sposób mało dyplomatyczny, to jestem gotów w to uwierzyć, bo trochę go poznałem i wiem, ze do łatwych i miłych w kontakcie ludzi nie należy. Ale to akurat Pani Iwona powinna wiedzieć, bo już z nim na jednej wyprawie była.
Powtarzam, jeśli to jest prawdą, to pewnie sam na jego miejscu postępowalbym tak samo. Bo jakie piekło rozpętałoby się, gdyby dopuścił ją do ataku szczytowego i coś by jej się tam stało (łącznie z "zejściem" śmiertelnym). Wyobrażasz to sobie? Zabrał "turystkę" na Everest, a ona tego nie przeżyła?
(pamiętam burzę prasową po wypadku Tadeusza Kudelskiego, oskarżającą Pawłowskiego właśnie o nieodpowiedzialne szafowanie życiem niedoświadczonych "alpinistów").
Pani Iwona miała do dyspozycji "osobistego" szerpę (któż z nas miał taki luksus?), więc Pawłowski mogł polecić mu sprowadzenie jej na dół. Pamiętaj, ze był wtedy z drugim klientem, ktorego nie mógł przecież zostawić (albo zmusić do zejścia), bo niby dlaczego tamtem miałby rezygnować ze swojej szansy? Trochę podobne dylematy opisywał Krakauer w odniesieniu do Roba Halla. Pamiętasz zapewne, jak to się skończyło.
Masz rację, oceniam nisko kompetencje wysokościowe Pani Iwony, jeśli sprowadzają się one do Ama Dablam i Island Peak. Sam mam za sobą Aconcaguę, Ama Dablam i dwukrotnie Island Peak - ale cóż to za doświadczenie - śmiechu warte! Poważne agencje wysokościowe wymagaja od uczestników wypraw everestowskich pewnego minimum - z reguły jakiegoś łatwego, niskiego ośmiotysięcznika (np. Cho Oyu czy Gasherbtum II). O ile wiem w przypadku wypraw Russella Brice'a to jest obligatoryjne. Więc to bym Pani Iwonie doradził na początek - nawet zdobycie Cho Oyu (który jest niczym innym jak powiększoną 5 razy Gubałówką) może być potężnym problemem, jak się przekonałem na własnym przykładzie.
Pozdrowienia