Bardzo Pani współczuję Pani Iwono, jednak w jakimś stopniu "sama Pani sobie zgotowała ten los". Byłem z Ryśkiem Pawłowskim na trzech wyprawach "komercyjnych" (celowo użyłem tego cudzysłowu, jeszcze do tego wrócę). Dwie z nich były bardzo udane (Aconcagua w 2000 r i Ama Dablam w 2005), trzecia (Cho Oyu w 2007) - kompletny niewypał, częściowo z "winy" Ryśka, który się ciężko rozchorował w bazie i tylko dzięki poświęceniu jednej z naszych koleżanek, która zrezygnowała z wyprawy i zorganizowała szybki transport Pawłowskiego do Katmandu, uszedł z tego z życiem. Nasza grupa "turystów", pozostawiona sama sobie, z jednym tylko i to dość leniwym Szerpą, bez żadnej praktycznej wiedzy o skomplikowanej logistyce zdobywania ośmiotysięcznika (przede wszystkim o prawidłowej aklimatyzacji !!!), nie miała oczywiście żadnych szans na zdobycie wierzchołka i większość z nas kondycyjnie utknęła gdzieś w okolicach 7 tys.m (Camp II).
Wyciągnąłem jednak z tych wypraw taki wniosek, że nie są to przedsięwzięcia dla ludzi oczekujących standardu usług, oferowanych przez duże wyspecjalizowane zachodnie firmy wyprawowe, z całkowtym supportem organizacyjnym i troskliwą opieką w trakcie ataku szczytowego. Wyprawy Ryśka (jak i zapewne inne, organizowane przez "krajowców") bliżśze są standardom tzw. wypraw partnerskich albo wypraw kierowanych. Organizator zapewnia logistykę (w całości zresztą kupowaną np. w Asian Trekking) i minimum wsparcia przewodnickiego i opieki w procesie aklimatyzacji, zakladania obozów, wyboru drogi i harmonogramu wejścia. Od uczestników wyprawy oczekiwana jest jednak spora doza samodzielności i umiejetności pokierowania swoim działaniem w trakcie wyprawy. Innymi słowy, nie ma w cenie tych wypraw (na ogół sporo niższej od tego, co się płaci firmom zachodnim typu Adventure Consultants) takiego "zmasowanego" wsparcia i zastępów ludzi do indywidualnej dyspozycji uczestnika wyprawy,zeby mogł się on poczuć prawdziwie bezpiecznie na wysokości 8 tys.m.
I tu jest prawdopodobnie pies pogrzebany. Nie negując Pani negatywnej oceny zdarzeń, do ktorych doszło na tej wyprawie (choć mam nadzieję, że druga strona, czyli Ryszard, odniesie się do tego i przedstawi własną ich wersję, jeśli zaś tego nie zrobi, potwierdzi,że Pani wersja jest prawdziwa), chciałbym tylko zwrócić uwagę, że "turyści" wchodzący obecnie masowo na Mount Everest, w 90 albi i 95% przypadków są ludźmi, którzy absolutnie nie powinni się tam znaleźć, ponieważ nie mają minimum kwalifikacji, aby być w stanie samodzielnie tam się poruszać i funkcjonować. Jeśli jakimś cudem przeżywają i nawet wchodzą na wierzchołek, to tylko dzięki tej ogromnej i kosztownej machinie organizacyjnej oraz niszczącej srodowisko infrastrukturze, która wybudowano aby zrobić dobry biznes na marzeniach tych lilku tysięcy "turystów", którzy być moze nie dziwili by na szczycie Mount Blanc czy Elbrusu, ale przecież, na Boga, nie na Mount Evereście !!!! To wszystko, co się obecnie dzieje wokół tej góry, to jeden wielki cyrk. Dlatego, choć zabrzmi to może nieco cynicznie, nie potrafię jakoś wzruszyć się Pani losem.
Wybrała Pani tanią wyprawę, nawet nie "komercyjną" w pełnym znaczeniu tego slowa, zaplaciła relatywnie niewielkie pieniądze (w porownaniu z tym, co musialaby Pani zaplacić np. firmie Russela Brice'a), więc chyba liczyła się Pani z tym, ze musi polegać w dużej mierze na swoich własnych umiejetnościach fizycznych i (przede wszystkim) psychicznych. Prawdopodobnie znalazła się też Pani w miejscu, w ktorym znaleźć się nie powinna (ze względu na niewielkie, wręcz znikome doświadczenie wysokościowe). Z wykazu wejść wynika, że ja mam większe od Pani, ale przyznam szczerze, nie przyszłoby mi do głowy, zeby z takim niewielkim doświadczeniem atakować Mount Everest !!! Ludzie, czy wyście naprawdę powariowali? Przecież sami w ten sposób prowokujecie sytaucje, które Pani opisuje, nie jesteście bowiem w stanie funkcjonować samodzielnie na tych wysokościach, bez ogromnego wsparcia i uzaleznienia od dobrej woli osób trzecich, ktorej nagle może zabraknąć (nie tylko wskutek złośliwości ale np.wypadku)
A tak na sam koniec, czy to był jakiś problem, aby przed decyzją o udziale w wyprawie Ryszarda, zasięgnąć na jego temat jakieś miarodajnej opinii od setek osób, ktore się juz przez jego wyprawy przewinęły. Sama przecież uczestniczyła Pani w jednej z nich.