ROCKDUDE Napisał(a):
-------------------------------------------------------
> Byc przewodnikiem czy liderem
> wyprawy to znaczy byc odpowiedzialnym za ludzi.
> Casus Himex Everest 2012.
Dokładnie o to chodzi, a nie o jakieś pseudopolityczne itp. bzdety!
Polecam lekturę książki dyskutowanego tutaj "przewodnika", Ryszarda P.,
w której jest charakterystyczny passus na temt jego kolegi, równie zasłużonego
przewodnika, prezesa Piotra K., który miał "zaczardżować" klienta wyprawy w Alpy
za "wypożyczneie menażki na 5 zł" :)
Dla mnie jeden jest wart drugiego, bez względu na stopień "mistrzostwa" i posiadane
"medale". Tego jednak niektórzy młodzi ludzie (a tym bardziej większość klientów) niestety nie rozumie...
Niewątpliwie wśród "Kilimków" są przyzwoicie i kompetentni ludzie --- sam kilku takowych
znam osobście. Nie ma tu jednak żadnej korelacji ani z ich "dokonaniami", ani z ich formalnymi
"tytułami prawnymi". Ten problem jest mi znany z obdukcji od paru dziesięcioleci.
Dlatego jestem generalnie przeciwnikiem idei "przewodnictwa" -- nie tylko w Himalajach -- gdyż
prowadzi to do nadużyć, wartość "szkoleniowa" takich wejść jest na ogół zerowa, a klientom
daje fałszywe złudzenie, że mogą więcej niż naprawdę potrafią.
Rozmawiałem na ten temat z POWAŻNYMI przewodnikami, i z klientami, i wiem o czym mówię.
Z drugiej strony jednak nie należy przesadzać --- jeśli ktoś, jak np. Iwona, ma spore doświadczenie,
a z takich czy innych względów chce zrobić jakąś drogę z pomocą (choćby tylko logistyczną
i doradczą) kompetentnego fachowca, to je nie widzę problemu. Jednak taki "fachowiec" musi być
profesjonalistą jako PRZEWODNIK, a nie tylko tyle, że załojił ileś-tam jakichś dróg i teraz chce
od tego odcinać kupony i zbierać kasę, a przy okazji sobie robić reklamę. Jego możliwości techniczne
wręcz mają tu znacznie drugorzędne wobec poczucia odpowiedzialności i uczciwości wobec klienta!
To, co tutaj było opisane, jest -- dla mnie -- oczywiste świństwo. Oczywiście, zakładając że te wszystkie enuncjacje, machlojki z butlami etc. są prawdziwe (a tak mi wygląda).
Nie są to zresztą jedyne paranoje współczesnego "przewodnictwa".
Najlepszą metodą nauki (nie tylko w górach) jest "samouctwo". Drugą jest instruktor/mistrz/kolega,
co daje szanse pewnych "skrótów". "Kilimek" to opcja najsłabsza. Dobra, gdy zwiedza się miasta,
bo wtedy kupuje się tylko proste informacje, odpowiedzialność jest niewielka. W górach można
sobie skręcić kark i płaci się słono, to już jest poważniejsza sprawa i ja bym nie ryzykował.
W tej ostatniej sytuacji musi być poważny, odpowedzialny gość, a nie pazerny (nawet jeśli bardzo sprawny) idiota...
Kropka.