Odkąd pamiętam w przejściu Kotła liczyło się dojście do łatwego terenu czyli do poziomej półki biegnącej w lewo do ujścia Sanktuarium. Z tej półki można pójść właśnie w lewo do leja Sanktuarium i nim na wierzchołek bądź w górę z odchyleniem w lewo II-III i potem ok.10m zjazdu na dno leja poniżej progu lodowego.
Jak policzyłem byłem tam zimą 9 razy z tego 7 razy wchodziłem na wierzchołek, zjeżdżałem tylko z Długosza-Popki i Innominaty.Zawsze uważałem,że po dojściu do łatwego terenu mam drogę zaliczoną zaś dymanie na wierzchołek Kazalnicy jest koniecznym sposobem dotarcia do cywilizacji. Zjazdy nie wchodziły w rachubę nie z powodów etycznych ale dlatego, że ich nie było. Pamiętajmy, że teren poniżej jest mocno przewieszony i zjazd w dół w wielu miejscach jest problematyczny ze względu na brak kontaktu ze ścianą pod pasem okapów. Za moich czasów nikt takiej idealnej linii zjazdu nie odkrył, a byłem tym wtedy żywotnie zainteresowany.
Być może to, Kuba, jest przesłanką Twojej tezy,że przyjęło się, że z tej części Kotła idzie sie na wierzchołek. Ja nic takiego nie pamiętam, a na wierzchołek chodziłem z konieczności.
Jak wspomniałem śniegi Sanktuarium przechodziłem 7 razy, w bardzo różnych warunkach, czasami z duszą na ramieniu w lawiniastym śniegu, po nocy i potwornie zmęczony. I gdyby wtedy istniała linia zjazów z pewnością bym zjeżdżał by nie narażać młodego życia. Według mnie śniegi Sankuarium nie należą do bezpiecznych i poruszanie się tam zawsze związane jest z pewnym ryzykiem. Podobnie jak zimowe zejście załupką z wierzchołka Kazalnicy.
Przyznam też, że nigdy ale to nigdy nawet nie rozważałem pójścia na wierzchołek Mięgusza Czarnego co dla prawdziwego purysty byłoby właściwym zakończeniem tej górskiej przygody.
Pozdrawiam
Jacek Fluder