mareguli. Manu, Tomek, kierownik, szybko zalapali ze to byla prowokacja. Zwykle przerysowanie pewnych postaw i lekka szydera. Jednak cos cie zacietrzewilo. Napewno nie sam teks ale jego autor :))) I tak jak reszta uwazasz ze zabraniam wstepu do gor, gardze stonka i tam cos jeszcze. Ciebie sam tekst nie wkurwil, ale jego autor. To sie dotyczy tez Jacka ;))) Nie pierwszy raz sie wkurwiles na moje pisanie i zapewniam cie ze nie ostatni :)))
Jednak czy nie warto sie zastanowic ze mozna zmienic obraz Lojanta i tego co robimy aby publika nie utorsamiala nas i naszego wspinania, obojetnie na jakim poziomie sie wspinamy, z szalenstwem i igraniem ze smiercia? Czytales pewnie posty kretynow pod wiadomosciami o smierci wspinaczy w gorach. Najczesciej mowia: A dobrze mu tak po co sie tam pchal. W pewnych wypadkach maja racje. Gdybym sie spierdolil z Longs to mieli by prawo tak powiedziec. Nasza decyzja byla wkalkulowanym ryzykiem. Tylko malo kto by wiedzial, ze mysmy sie w miare dobrze przygotowali na to ryzyko. Bledow popelnilismy mase. Po pierwsze, nie bylismy zaaklimatyzowani. Robienie 4000m szczytu po 15 godzinnej jezdzie jest niepowazne. Gdyby ktorys z nas zalapal obrzeg mozgu to bylby to powazny problem. Brak liny...komentarz zbyteczny. Brak mapy....no tez nie jest to dobry pomysl. Jednak w przed dzien naszego wspinu, zrobilismy kilka drog po trzy wyciagi o trudosciach 5.7 w pelnym rynsztunku, z plecakami i w glanach aby byc pewnym ze damy sobie rade na 5.4. Ron i ja przygotwywalismy sie do tej wycieczki przez dwa miesiace. Cala droge mialem w pamieci. Wiedzielismy ze mamy do pokonania dwa wyciagi, Jeden 5.2 a drugi 5.4. Byly to kominy ktore raczej kazdy w miare sprawny czlek przejdzie. Przeczytalem wszystko co sie dalo na temat Longs i wielokrotnie tam bylismy. Po za tym bylo to moje trzecie podejscie pod ta wlasnie droge. Teren znalismy bardzo dobze. Pogoda tez nam dopisywala i wiedzielismy ze w tym okresie szanse na zalamanie pogody sa nikle. Wiedzielismy tez, ze na szczycie musimy byc przed poludniem bo punktualnie w poludnie przychodza burze z piorunami i przez trzy godziny napierdalaja w sam szczyt. Mimo tych wszystkich kardynalnych bledow uznalismy ze damy sobie rade. Razem sie wspinalismy wielokrotnie na podobnych drogach. Gdybym sie spierdolil to Ci wszyscy krytykanci mieliby racje. Byla to lekkomyslna decyzja. Ja mam odwage to powiedziec i przyznac sie, ze byl to kretynski pomysl. Ilu znasz lojantow ktorzy sie wysmienicie wspinaja i sa wstanie sie przyznac do swoich szkolnych bledow? Ja jeszcze sie z takimi nie spotkalem. Bledy czepionow sa gloryfikowane wrecz uwazane sa za wesole anegdotki. Tylko jaki wplyw te anegdotki maja na kompletnych nowicjuszy? Laikow, ktorzy sie dopiero co zaczynaja wspinac?
Podam ci inny przyklad. Rok temu bylem w podobnej sytuacji. Pojechalem sie wspinac z grupa na Mt Holy Cross. Mielismy w planach przejsc zlebem. Wsrod nas byl wlasnie taki jeden co jest po dzis dzien pod wplywem tzw. ekstermy. Tym razem wyjazd trwal 7 dni. Tez mielismy w planach potrenowac i zgrac zespol na 10 wyciagowej drodze 5.8. Mielismy dwoch doswiadczonych wspinaczy. Jeden pracuje latem jako przewodnik wysokogorski w Colorado. Pech chcial, ze koles ktory lubi ekstreme, Dan, wkurwil prawie wszystkich w zespole. Przewodnik sie wsciekl na kolesia do tego stopnia ze nie chcial isc na trening. Dan bo takie bylo jego imie tego ekstremalnego konia mial powazna wade wzroku. Uwaza siebie za Bog wie co. Zaproponowal mi aby ja z nim ruszyl na te 10 wyciagow. Jak mu powiedzialem ze jest jebniety to sie obrazil. Powiedzialem mu prosto w oczy ze ja nie prowadze alpejskich drog wycenionych na 5.8 i nie mam ochoty sie wspinac z kims kto ledwo zipie na 5.6, nosi denka od butelek, i ma ego wielkosci Everestu. Dan uczestniczy we wszystkich zawodach ekstremalnych. Uwaza siebie za doswiadczonego Lojanat bo wszedl z przewodnikiem na Denali i Aconcagua. Na koniec powiedzialem ze ja pierdole Mt Holy Cross bo @#$%& a wlasciwie jego jebane ego moze mnie zabic. Podobna sytacje mialem z Zodiakiem. Tylko ze ja mialem na tyle rozumu aby powiedziec pajacowi nie. On poszedl. Poprowadzil jeden wyciag. Cos sie stalo takiego ze po powrocie koles nigdy juz nie zawiazal liny a o calym zdarzeniu nawet slowa nie pisnal. Do dzis pamietam moj pierwszy wspina na Devil's Tower. Koles ktory prowadzil droge opowiadal farmazony jaki to on to jest kurwa MAN. W polowie drogi okazalo sie ze nigdy nie prowadzil wiecej niz dwa wyciagi. Nastepny pajac z pod znaku ekstermy ala TV. Takich przygod moge wyliczac bez liku. Dlatego tez mnie wkurwia ten ped. Bo @#$%& wie na kogo trafie nastepnym razem. Jestem zbyt przywiazany do mojego zycia aby je klasc w rece debili. Problem polega na tym ze ludzie z panelow rzucaja sie na skaly myslac ze panel i skala to to samo. Chodza i pierdola jacy to oni sa macho....Ja to jebie i bede jebal konie tego typu obojetnie jak dobrze sie wspinaja.
Wspinaczke traktuje tak jak i ty. Jest to dlamnie relaks i odpoczynek. Ucieczka od szarzyzny pewne odreagownie na to co mnie otacza kazdego dnia. Ani ty ani ja nie chcemy dresiarstwa. Uwazam ze nie powinno sie splycac spotkania z gorami.
Mozna przeciez popularyzowac wspinaczke w calkiem ciekawy sposob. Wystarczy uswiadomic masom ze jest pewna etyka, sa jakies zasady. Ze lepiej nie wkurwiac aniola stroza chyba, ze jest to Aniol z ulicy Alternatywy 4. Ja patrze i wyciagam wnioski. Nie jestem zapatrzony w siebie i moje mozliwosci. Chce wejsc na El Cap. To moje marzenie. Ale chce byc na tyle dobry aby poprowadzic przynajmniej 1/3 wyciagow na Nosie. Jednak czy mi sie to uda? Pewnie nie. Mam szkole, prace, rodzine. Nie moge sobie pozwolic na poswiecenie tych istotnych spraw tylko po to aby zaspokoic moje zajebane nic nie warte ambicje. Dlatego tez bede mykal po sciankach w Colorado i chlal z moimi rownie pojebanymi kolegami. Przykleje sobie plakat El Capa nad loziem i wyliczal czy uda mi sie konia zwalic w 32 dwa ruchy bo tyle jest wyciagow na Nosie.
Buzka Pa