Apache Napisał(a):
-------------------------------------------------------
> "Nie wiem, czy potrzebuję autorytetów we
> wspinaniu. Wolę ludzi, którzy kochają być na
> skale, zarażają pasją i inspirują, a nie
> objaśniaczy, pouczaczy i recenzentów zakochanych
> we własnym odbiciu - obecnym lub przeszłym,
> zainteresowanych przede wszystkim potwierdzaniem i
> utrzymywaniem swojej pozycji guru"
>
> Ok. Wiem już o co Ci chodzi. O bufonade.
>
> Wspinałem się w życiu z mocnymi wspinaczami,
> poznałem wielu "legendarnych " i tylko niski
> procent z nich określiłbym mianem buca. Jest coś
> mocno wkurwiającego w gościu domagającym się
> ukłonów tylko dlatego że robi większą cyfrę.Taki
> koleś nigdy nie zasłuży u mnie na miano autorytetu
> bo autorytet buduje nie tylko cyfra.
>
Widzisz, a ja ich spotykam i obserwuję całkiem sporo i to niezależnie od stopnia zaawansowania i płci. Daj im trochę poczucia siły (czytaj cyfry), a już wbijają się w pychę. Chidzi o mentalność małego, zakompleksionego chujka, który nie jest pewny swojej wartości i potwierdza ją tylko przez ciągle porównywanie. Czuje się wiecznie zagrożony, słabszych poniża, silniejszym zazdrości, często zabiegając o ich względy, a skrycie pragnąc ich porażki. Dla nich wspinanie polega na ciągłej konkurencji i jest grą o sumie zerowej - jeżeli ktoś inny tryumfuje (np. finalizuje projekt), oni przegrywają. Zawsze muszą udowodnić, że zasługują na swój status i wychwycą każdą okazję, żeby dopatrzeć się słabości u innych.
Wydaje mi się, że u części ta postawa może ewoluować z wiekiem w stronę większego wyważenia, dlatego też wolę w skałach towarzystwo ludzi bliższych półmetka kariery niż linii startu.
> Miałem kiedyś taki przypadek:
>
> Dzwoni kumpel i pyta czy mógłby u mnie przenocować
> z panem X bo wybierają się na wyprawę i będą kilka
> dni w UK.
> Normalnie nie zapraszam nieznajomych do domu ale
> dobremu kumplowi odmówić nie chciałem a panX
> którego nie miałem okazji poznać był dla mnie
> zawsze autorytetem więc się zgodziłem ciesząc się
> że poznam wreszcie wspinacza który mi zawsze
> imponował.
> Pogadamy o wspinaniu itd.
> Pan X wysiadł już z auta z miną ponurego
> jebaki.Jakby znalazł się tu za karę. Na zadawane
> pytania odpowiadał krótkimi burknieciami.
> Ignorował mnie kompletnie od czasu do czasu
> wtrącając coś o chujowosci wspinania w UK z taką
> pogardą jakby gadał o obszczanym murku w
> Krzywoplotach.
> Po kilku godzinach stwierdziłem że wypierdole go z
> chaty co też bym uczynił gdyby nie moja święta
> małżonka która zabroniła mi to zrobić.
> Po wszystkim w newsach o wyprawie przeczytałem
> jeszcze że zanim dolecieli do celu " musieli spać
> po różnych norach'
>
> Z autorytetu koleś stał się dla mnie persona non
> grata w ciągu zaledwie kilku godzin.
>
>
Znam te rozczarowania, stąd min. moje przywiązanie do zasady „kill your idol”.
Tu akurat sytuacja była przykra, ale przynajmniej od razu jednoznaczna - gość był smutnym bucem. Ale mógł też być natchnionym gwiazdookim, który zupełnie przypadkiem każdą rozmowę sprowadza do udowadniania własnej zajebistości i szuka wyłącznie pochlebców i wyznawców.
Ci „wielcy” potrafią być bardzo sprawni w maskowaniu swoich pobudek. Weźmy Kutykę, który zwykł dużo mówić o wspinaczce jako akcie artystycznej kreacji, płynącym z głębokiej wewnętrznej potrzeby i ukuł nawet zgrabny termin „kurwa sława”, żeby dyskredytować tych, którzy jego zdaniem zabiegają o poklask. Jednocześnie postanowił przeżywcować drogę swojego oponenta/konkurenta w akcie supremacji i przy okazji zabłysnąć światłem najjaśniejszym. To też koronny przykład na to, że ego potrafi być najsilniejszym motorem napędowym.
> "Uważam za zdrowsza jest sytuacja, kiedy ktoś nie
> wie, co to jest Indian Face, niż kiedy jest
> przyuczony i dyscyplinowany do tego, żeby czuć się
> gorszym, bo robi tylko E5."
>
>
> Nie no. Nie znam nikogo kto robi E5 a nie
> wiedziałby co to jest Indian Face :)
> E5 to takie nasze VI.3 /VI.4 na własnej więc jest
> to poziom więcej niż solidny.Historia to też
> bardzo ważna część wspinania tradycyjnego Inaczej
> niż w przypadku wspinania sportowego.
Zgoda. Ostatnio mam w ogóle takie przemyślenia, że wiele złego płynie jednak z nadmiaru ringów we wspinaniu. Redukcja ich liczby siłą rzeczy spowodowałaby przewietrzenie umysłów ;) Kiedy oglądam filmy z czeskich piachów, odnoszę wrażenie, że oni mają to jakoś lepiej poukładane w głowach.