No tak Marcin - ale Ty to jesteś ta "inna liga".... :)
W naszej wyprawie brał też udział Węgier David Klein, którego zamiarem było wejście bez tlenu.
Któraś tam już to kolejna próba była. Poprzednia zakończyła się tragedią - zginął jego partner. Sympatyczny chłopak ten David.
Plan pierwotny był taki, żeby wejść (oczywiście stopniowo - schodząc i wchodząc) do trójki - nie pamiętam już czy chciał tam spać czy nie, potem zejść na dół aż do Thingri i potem wchodzić do góry - czyli tak jakby "dwa" ośmiotysięczniki zaliczyć...
No ale z planu nic nie wyszło i z wejścia też. Nie wiem dlaczego ale kiepsko jakoś chodził na tych większych wysokościach. Niżej "latał" szybko, beczki nosił itd... Razem z nim podchodziłam do dwójki w tym swoim jedynym wyjściu aklimatyzacyjnym (oboje do dwójki nie doszliśmy wtedy i zawróciliśmy : ja na 7300/400 on może z 50 metrów wyżej.
Jak na to patrzyłam , to nawet z tym moim marnym doświadczeniem, widziałam, że nic z tego nie będzie. Szedł wolno, niewiele szybciej ode mnie, wprawdzie z cięższym plecakiem, no ale ja byłam turystką, która miała iść potem z tlenem, no a on miał plany ambitniejsze. I miał bilet do domu kupiony nie na 26-go maja , tylko z jakąś datą czerwcową. Bo przy takich ambitniejszych wyjściach - to Grzegorz tutaj ma rację: za mało czasu było.
Ale ja oczywiscie żadnych takich ambicji nie miałam - dla mnie wejście z tlenem to i tak sukces wystarczający na moją miarę. Wiesz: 18 lat - to już jakiś czas temu skończyłam ;) - pomimo, że może nie wyglądam, ale skoro miałam 16-lat kiedy Zyga egzaminował mnie ze znajomości Tatr przy przyjmowaniu do klubu, a "jakiś" czas już Go między nami nie ma... - no to wiesz: nie ta bajka trochę.
Tym niemniej podziwiam Twój wyczyn, bo kurczę... nie było mi tam łatwo ;) chociaż z tlenem
Z taternickim
Iwona