Marcin - ależ ja próbowałam od samego początku wyprawy działać tak jak nakazywał mi instynkt samozachowawczy oraz moja skromna zapewne, ale jakaś tam wiedza o tym co się tam powinno robić.
Naprawdę nie jestem taką idiotką jak mnie tu niektóre koleżanki widzą i trochę poczytałam - chociażby relacji z innych wypraw komercyjnych i inych naszych rodaków, którzy od tamtej strony wchodzili i tak mniej wiecej miałam pojęcie co się tam powinno robić.
Wiedziałam, że nierealne dla mnie jest wejście na 8300 bez tlenu - przy moim skromnym doświadczeniu. Mniej więcej jest tak jak tu niektórzy piszą - tlen daje efekt "obnizenia" góry o 1500-2000 metrów - zapewne w zależności od przepływu jaki tam sobie ustawisz. Więc kombinowałam - że skoro na 6800 byłam to 8800 nie jest jakimś totalnym idiotyzmem, zwłaszcza, że i trochę lepiej się przygotowałam do wyjazdu.
Dlatego jak tylko usłyszałam o tym pomyśle - ze do 8300 to bez tlenu, natychmiast sobie dokupiłam dwie butle.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że mamy czasu trochę mało - bo inne wyprawy miały bilety lotnicze wykupione na później, więc siedzenie na tyłku i plątanie się bez sensu po bazie od razu mi się wydawało niecelowe.
Dlatego np 18-go maja zapytałam Ryszarda, czy mogę pójść na nocleg do Middle Camp i zejść i usłyszałam owo "kazanie na górze", tak więc odpuściłam - bo może autorytet "wie lepiej" - moje doświadczenie jest wszak skromne jak sam napisałeś. No to się zamknęłam.
Ale skupmy się już na tej końcówce:
1 maja ruszyliśmy na North Col - ja pierwsza bo myślałam, że mnie dogonią. Dogonił i wyminął tylko Ryszard bo wszyscy zawrócili - z powodu złego samopoczucia tego dnia . No ale nie było jedynki więc nie mogłam tam wejść i spać. Weszłam tak do połowy ściany a ponieważ nie bardzo potrafiłam ocenić jak długo zajmie mi zejście, no to zeszłam do ABC - w sumie mogłam podejść wyżej, bo złazi się stamtąd szybciutko- o 16-stej byłam na obiedzie. Następnego dnia mieli iść oni wszyscy, po czym schodzić do BC.
Tak więc oni poszli do góry, ja już od razu do BC nie czekając na resztę - no bo po co: ustalone było, że tam przyjdą po tym wyjściu. Wtedy już powinna być tam jedynka zresztą z całą pewnością.
Tak robiły inne wyprawy.
5-go wyszłam z BC do góry, w międzyczasie były urodziny Przemka, kolejne zachwyty nad możliwościami kulinarnymi naszych kucharzy , zakupy koralików itp bzdury - już myślałam że zwariuję od tego nic-nie-robienia. Pytałam tak parę razy nieśmiało jaki teraz jest plan: to co? Przecież już nie zdążymy zrobić dwóch wyjść tak jak to inni napisali w relacjach i nie zdążymy przespać w dwójce jak była mowa wcześniej - no to patrzyli na mnie wszyscy jak na czarną owcę - że śmiem zadawać takie wnikliwe pytania. Małgorzata i Maciej wierzyli wówczas jeszcze święcie w każde słowo Ryszarda, których ten zresztą wypowiadał niewiele . A Ryszard odpowiadał rzeczywiscie półgębkiem - jak to on.
No więc poszłam do góry - 5-go do MC, 6-go do ABC, ponieważ szłam wolniutko , przyszłam wypoczęta i zarządziłam tam na górze na własną rękę, że idę z Phinju do jedynki - zaraz następnego dnia , bez żadnych zwyczajowych już odpoczynków jednodniowych. Wcześniej rozmawiałam już z Alexem i Maximem, którzy powiedzieli mi, że oni weszli na North Col, tam spali , poszli w kierunku dwójki - doszli różnie do 7300-7500, bo pogoda była marna, przespali znowu na North Col i schodzą w dół i już potem idą od razu do szczytu.
Pomyślałam, że może ja spróbuję zrobić to samo, bo u nas nie widzę żadnego planu ani żadnego "ciągu w górę" - drepczemy tu w tą i z powrotem. Ale głupia nie pojęłam - że to dreptanie właśnie było planem... - aby tylko czas zmitrężyć.
Phinju usiłował się migać, ale się uparłam. No więc był 7 maja- poszliśmy. 8-go wyszliśmy w stronę dwójki tak jak i Rosjanie , weszliśmy tak na 7300-7400 mniej więcej, zaczęło się chmurzyć, no to zleźliśmy do jedynki, zarządziłam tam spanie. Phinju się burzył, bo było bardzo wcześnie no i nudno tam na North Col i mogliśmy zejsć w dół, ale pomyślałam, ze skoro tak zrobili Rosjanie - to ja tu też zostaję. Na bardziej stanowcze marudzenia Phinju odpowiedziałam, że jak mu się nie podoba to drogę w dół zna. Został.
Był już 9-maja kiedy schodziliśmy - a przypomnę Ci, ze 17-go miał być ostateczny dzień ataku szczytowego Spotkaliśmy idących w górę Ryszarda i Przemka. Ryszard pogratulował mi w dwóch słowach , nie zatrzymał się żeby ewentualnie ustalić jakiś dalszy plan działania. Przemek mówil, że idą chyba na jedną noc .Małgosia i Maciej nie wyszli tego dnia. Poszli następnego. Czułam się dobrze - więc pomyślałam, że ten jeden dzień poczekam tutaj aż wróci Ryszard no i coś się wyklaruje może co robimy. Maciej i Małgorzata nie weszli - zawrócili. Już byli wykończeni tym wszystkim.
11-go zszedł Ryszard z Przemkiem. No i powstał plan kolejny: 14-go może będziemy ruszać, nie wiadomo jeszcze co z poreczówkami, Gosia i Maciej idą od razu już bez wyjścia aklimatyzacyjnego.
Z obozu Darka Załuskiego zostały przyniesione dodatkowe butle - no bo w takim układzie tez nich już by się nie dało, w międzyczasie były dość burzliwe dyskusje na temat owych butli z Szerpami i potem już z Ryszardem - trochę zaczęło być zdecydowanie mniej sympatycznie. Chociaż jeszcze wówczas Małgosia powiedziała do Mingmy: Ja wierzę Ryszardowi.
...No to skoro 14-go ruszamy w górę - to przecież nie ma mowy już o żadnym odpoczynku - tam jest ze 20 kilometrów marszu pomiędzy BC a ABC jak być może wiesz. No to nie idę.
Zwłaszcza, że wiało znowu. 13-go jednak Ryszard po naradzie z Phinju stwierdził, że to niemożliwe żeby Małgosia i Maciej wchodzili bez tego wyjścia aklimatyzacyjnego - no i wobec tego "skończył im się urlop" . Jak już weszła potem na szczyt Tamae - właśnie bez spania na North Col - to Ryszard był bardzo zaskoczony, że to jednak jest możliwe. No ale nic: wydumali w takim razie, że skoro wieje i nadal nie ma poręczówek to oni (RP i Przemo) idą teraz do BC na dwa dni . No i poszli. Ja doszłam do wniosku 13-go maja (a pamiętaj, ze 17-go miał być ostateczny dzień ataku szczytowego) że nie idę z nimi bo to nie ma już sensu - jaki niby: dojdę , prześpię się, w jeden dzień potem będę wchodzić znowu do góry - zwykle wchodziłam spacerkiem dwa dni co było niemożliwe już wówczas, tak żeby chociaż jeden dzień odpoczynku mi został), to już lepiej tutaj zostać.
Sylwia rozumie z tego tylko, że ja się tłumaczę - że nie weszłam bo byłam źle zaaklimatyzowana.
Ależ ja się dobrze czułam przecież. Ja szłam - pomimo tego "eksperymentu" na swoim organiźmie - i weszłam do dwójki i najwyraźniej chciałam isć wyżej.
I nawet świetnie jak pewnie przeczytałeś z najdrobniejszymi szczegółami pamiętam scenę w dwójce.
No i Ty nie jesteś Sylwia przecież - więc rozumiesz dlaczego poruszyłam ten temat. Dlatego zadaję sobie trochę trudu żeby Ci szczegóły wyjaśnić.
Z taternickim
Iwona