01 lip 2012 - 14:43:18
|
Zarejestrowany: 11 lat temu
Posty: 484 |
|
Piszę co miało miejsce i czego do tej pory zdążyłam się dowiedzieć.
Żadna z teorii aklimatyzacji nie zakłada - chyba, że sie mylę i tego własnie chciałam się np dowiedzieć, że przed atakiem szczytowym człowiek powinien spędzić w tzw pierwszej strefie śmierci - 12 dni - i potem jeszcze pójść do szczytu.
Komentarze prywatne, które usłyszałam w tej dziedzinie brzmiały : dziewczyno , ty w ogóle ciesz się, w takim razie, że wróciłaś żywa i zdrowa z tej wyprawy.
Oczywiście wiadomo, że są ludzie, którzy pomimo świetnej kondycji nie aklimatyzują się w górach wysokich w ogóle. Sama znałam dwie osoby o głośnych nazwiskach, za którymi my tu w większości nie moglibyśmy nawet nosić butów wspinaczkowych w Tatrach - z tej prostej przyczyny, że nie bylibyśmy w stanie ich dogonić - które miały właśnie ten problem.
Co więcej: osoby, które weszły już na ośmiotysieczniki (co tu mi się zaleca: np Cho Oyu) zostały "zmiecione" przez chorobę wysokościową - na wysokościach "śmiesznych" wobec tych o których mówimy - czyli około 6 tys metrów. Oleg - który był już wcześniej na 8 tys, i był np na Pobiedzie - zmarł na poręczówkach na Amie (jego drastyczne zdjecie znajduje się na stronie Patagonii - galeria 2010)
Dlatego sobie chciałam o tym porozmawiać na forum z osobami, które mają jakieś pojęcie - gdzie jest ABC na Evereście od strony północnej, co się dzieje z organizmem na 6 tys metrów itp. . Błędów w tej dziedzinie nie można sobie wytłumaczyc:
"Rysiek taki jest" - czy "widziały gały co brały"
Rozmawiamy tu nie o czarnych dziurach a o ewentualnym życiu i śmierci o odmrozeniach i amputacjach - a to nie są tematy miłe.
Nie możesz pisać w tym wątku ponieważ został on zamknięty