To ja, jako klient, do przykładu się odwołam:
latem 2003 byłem na kursie tatrzańskim w całkiem znanej szkole, prowadzonej przez bardzo znanego instruktora. Miełem okazję być szkolony przez jego kolegę po fachu. W czasie 2 tygodni trwania kursu: ani ja ani nikt inny nie wbił ani pół haka, zgubilismy się z instruktorem na Czołówce MSW (instruktor zapomniał topo; potem z racji źle załozonego zjazdu zakleszczyła nam się lina po serii emocjonujących zjazdów), nie nauczyłem się prowadzić dwutorowo liny (sic!), nauczyłem się za to wpinać do starych haków i nie nauczyłem się rysować przebiegu drogi. Zapłaciłem za ten kurs 1800zł. kupa kasy jak na polskie realia...
Problem polega na tym, że w żaden sposób nie mogłem przed kursem dowiedzieć się jak on na prawdę bedzie wyglądał, bo standardy PZA rozmijają się z realiami... choć może miałem po prostu pecha.
Nie chcę tu generalizować i zastrzegam że moge się mylić, ale myślę, że takie buble zdarzają się częściej i, że sporo osób znajduje się w takiej samej sytuacji jak ja (tak po kursie tatrzańskim jak i skałkowym). Z kursami w Polsce to chyba jest trochę jak z kupowaniem kota w worku...
Fajnie by było, gdyby klient dostawał co najmiej produkt/usługę wysokiej jakości. Dobrze też, żeby klient miał prawo i możliwość (choć może i taka jest) do reklamacji. Monopole trzeba przełamywać i jest to najlepszy sposób na podniesienie jakości usług, choć jakaś forma "inspekcji"/weryfikacji opini ze strony klienta od czasu do czasu tez by nie zaszkodziła, żeby sprawdzić do czego ten instruktor się jeszcze nadaje poza opowiadaniem chamskich i szowinistycznych dowcipów.
A jeśli chodzi o umiejętności instruktora, to z moje punktu widzenia liczy się autorytet, doświadczenie i podejście do kursanta. Wszytko to musi iść w parze a nie oddzielnie. Poziom wspinania jest wazny, ale bez przesady - "katolicki" powinien wystarczyć.
To tyle ode mnie.