Olgierd, dajze spokoj, pytalem o ten jeden przypadek,
skoros tak pewnie napisal, ze nigdy nie doswiadcze
"tej przyjemnosci"... wiem, o co chodzi we wspinaniu
na wlasnej, sam to kiedys uprawialem i z dzisiejszej
perspektywy uwazam, ze byla to sztuka dla sztuki i
(w PL) proba obrony wlasnej stagnacji, ktora usilowalem
niezrecznie usprawiedliwiac. na szczescie troche jeszcze
sie rozwinalem, ale nie bede usilowal Ci tego sprzedac
-- nie moja sprawa ostatecznie.
uwazam dzis, ze moje dawne podejscie bylo smiechu
warte i sam sie z tego smieje (nie bez dozy zlosliwosci,
politowania czy niecheci) -- zmagam sie z grawitacja
bardziej niz z psychika. choc jest pare drog, gdzie mam
ledwo porobione ruchy i naprawde boje sie prowadzenia,
w szczegolnosci na filarach z trawersem i ew. lotami
pod szczekolamacze.
a ze do "Blood, Sweat & Tears" nigdy nie dorosne --
trudno. uroki specjalizacji.