pit Napisał(a):
-------------------------------------------------------
> Sorki za opoznienie ale musialem pojsc cos sie powspinac bo za duzo ostatnio na forum :)
>... najlepszym momentem na takie "sprobowanie sil" jest pod czujnym okiem instruktora. Naprawde
> ulatwia to pozniejsza dzialalnosc gorska i pokonywanie kolejnych samodzielnych "barier".
> Naprawde uwazasz ze nie mam racji? Przeciez nie mowie tu o ciaganie kursantow dzien w dzien na
> dupotluczne drogi na ich totalnym limesie ;-)
Oki, i z takim sformułowaniem się zgadzam.
Po prostu na kursie (wg programu PZA) jest 9 dni wspinaczkowych.
Chyba że kurs prowadzi taki jeden, to jest 6 dni wyjściowych w góry, z czego 2 to podejścia w lejącym deszczu na niewybitną przełęcz z czego raz nawet nie wyjęto liny z plecaka. Z drugiej strony klienci płacą tylko połowę standardowej stawki więc nie mogą narzekać.
Ale wróćmy do normalności.
Przez pierwsze dwa, trzy dni rozpoznajesz ekipę. Technicznie, taktycznie, psychicznie. Potem (a raczej płynnie)
przechodzisz do nauczania zakończonego utrwalaniem i doskonaleniem. Mało czasu. Wspinaczka na własnej w wymagających trudnościach to jeden z ostatnich elementów, przedtem muszą być opanowane inne. I nie każdy zespół dochodzi do tego etapu.
> Uwazam ze uzywasz troche nieladnych argumentow probujac dowodzic tu niekompetencje moja jak i
> kazdego kto instruktorem nie jest, abstrahujac niejako od sensownosci arumentu.Nawet totalnie
> niekompetentny ciec i dyletant moze miec racje w jakims zagadnieniu dlatego "dyskutuje sie z
> argumentami nie z ludzmi", tak przynajmniej mnie w domu wychowali ;-)
Zauważ, że ja jednak dyskutuję z Tobą, a nie muszę :-)
Wpierw jest się początkującym wspinaczem.
Po roku czy dwóch zaczyna się wydawać, że to wszystko jest proste.
Wtedy jedzie się w góry i okazuje się, że tak naprawdę to niewiele się wie.
Potem góry zimą.
Potem większe Góry.
W międzyczasie ginie przyjaciel potem drugi, inni odchodzą od wspinania.
Kurs instruktorski porządkuje i formalizuje coś co każdy dłużej wspinający się robi.
Systematyczna szkolenie to całkiem inne doświadczenie. Odpowiedzialność za klientów przygniata, bezustanne przewidywanie najgorszego i rozważanie jak temu zapobiec jest dołujące. Adrenalina się wylewa i nie znajduje normalnego ujścia w akcji.
Kursant jakiś czas po kursie ma wypadek, co źle zrobiłem?
Kolejny kurs instruktorski, potem znów.
Szkolenie w górach jest znów całkowicie odmiennym doświadczeniem od poprzednich.
Ginie kursant innego instruktora, jakie błędy popełniono?
Szkolenie innych instruktorów otwiera kolejne horyzonty, ziemie nieznane.
Kierowanie gronem kolegów zawiadujących ludzkim życiem znów rozszerza perspektywę.
I wtedy na brytanie pada stwierdzenie o cudownym wpływie nauczania asekuracji w warunkach zagrożenia upadkiem...
scandere necesse est