Po prześledzeniu tego wątku zaczynam rozumieć mocne zdziwienie jakie zapanowało wśród kilku zespołów jakie spotkałem na podejściu pod Kościelca, kiedy pierwszy raz wybrałem się powspinać w góry.
Nieskażony żadnym mitologią tematu podszedłem do przechowalni bagażu w Murowańcu, oszpeiłem siebie i żonę i na lekko, z 20 litrowym plecakiem udałem się pod ścianę.
Zrobiłem co miałem zrobić i wróciłem do Murowańca. Po drodze spotkałem jakaś grupę, którą mijając coś na ten temat dyskutowała. Potem jej członkowie dopadli nas w Murowańcu i strzelili jakiś mega wykład między sobą, ale jednak w odległości takiej żebym to dobrze usłyszał: były kwestie lansu, etyki, zdroworosądkowego podejścia itd. Generalnie olałem ich totalnie, bo pomyślałem sobie że @#$%& im do tego jak ja się chce wspinać. Zaplanowałem podejście od strony Stawków, a zejscie nad Czarny Staw i tak mi było na rękę.
W moim podejściu niczyich uczuć nie obraziłem. Poszedłem tak jak mi było wygodnie, bo uważam że taka kwestia nie powinna w żaden sposób być normowana. Wspinanie na Hali czy w Moku to praktycznie skały, tylko wysokość i warunki się zmieniają i darcie z plecakiem uważam za zbędne.
Chociaż przypomina mi się fajna anegdotka z życia wzięta, a'propos tego tematu.
Któregoś pięknego weekendu w Podlesicach zdarzyło mi się roztargać dno plecaka. Wracając z Biblioteki wszystko gustownie się wysypało na szlak. Niewiele myśląć cały ten ekwipunek założyłem na siebie i udałem się do (ś.p.) Campera aby zakupić coś nowego. W środku spotkałem Jarka Cabana, który tylko mnie slustrował od dołu do góry i z wielką pogardą w głosie i wzrokiem zabójcy rzekł: "TU JUŻ JEST BEZPIECZNIE".
Niektórym ludziom należałoby wytoczyć proces myślenia.
SJ Lec