Re: Lądel- wypadek

> To ma sens, ale prowadzi do uzależnienia
> znaczeń komend od charakteru wspinania.
Zgadzamy się, że tego należy unikać. Należy dążyć do ujednolicenia systemu.

(...)
> Również sposób postępowania partnera jest różny -
> na wielowyciągówce jest jasne, że ma posprzątać
> i podążać w ślady pierwszego.
I tu sprawa jest jasna - usłyszę khrr..khrrr.. aaauutooo..szszsz, krzyczę "nie asekuruję", wypinam kolesia, lina sunie do góry. Spróbuj wprowadzić dodatkową komunikację. Często nawet "auto" nie słychać.

> Tymczasem na drodze
> sportowej można wybrać linę i zjechać
> samodzielnie,
Wtedy musisz ściągnąć linę. Wpinasz auto, krzyczysz "auto", drugi wypina linę, sciągasz linę, zakładasz zjazd.

> można nie wybierać i dać się opuścić partnerowi,
Nie mówisz auto, tylko "jeeeest!!!, blok, k...wa (jak nie ma dzieci i kobiet w pobliżu), hurra, motyla noga, opuść mnie". Chyba, że chcę wyczyścić wyciąg, bo drugi nie idzie, albo chce sam wpinać ekspresy, to punkt patrz niżej. Albo chce iść na drugiego, patrz wyżej.

> można wreszcie się odpiąć i wrócić przez dupę.
Rozumiem, że nie czyścisz wyciągu w takiej sytuacji. Zatem wspinałeś się na wędkę, albo drugi będzie szedł.
Tu możliwości jest dużo.
Np. wspinałem się na wędkę. Nie mówię "auto", tylko mijam ring zjazdowy, mówiąc "luz". Wyłażę na wierzchowinę, rozwiązuję się, krzyczę "lina", puszczam linę.
Np. wspinałem się z dołem, drugi będzie szedł na wędkę, stanowisko jest w megabezpiecznym terenie (trudności 0-II, lito) . Robię auto z lonży, mówię "auto", koleś mnie wypina. Ściągam linę w odpowiedniej ilości, rozwiązuję się, rzucam (albo opuszczam) koniec na dół, ostrożnie likwiduję auto, idę na dół dookoła .

Takich sytuacji można mnożyć dziesiątki.

> istnieje
> możliwość, że za chwilę ta asekuracja będzie znów
> potrzebna. Czy gasisz silnik stojąc na czerwonym
> świetle, jeśli nie wiesz, jak długo będziesz
> czekać
> na zielone?
To jest kwestia wygody asekurującego, nie mająca wiele wspólnego z bezpieczeństwem. Oczywiście po usłyszeniu "auto" nie zawsze wypinam linę. Powiem Ci w sekrecie, że nawet partnera jeszcze asekuruję. Bo historia zna przypadki, że ktoś coś pomylił, wypiął się z auta, spadł, lina zaczepiła się o krzak czy kamień i mu życie uratowała. W skałkach najwyżej ryzykuję połajanką ze strony gościa na górze, który właśnie chce ściągnąć linę do zjazdu. Gościu ma jednak świadomość, że jak powiedział "auto" i się puści, to spadnie. Bo ja w domyśle nie asekuruję, tylko, jem, czytam topo, itp.
Jak chce, żebym go znowu asekurował, to krzyczy "asekuruj", ja mówię "asekuruję". On boi się nagłej śmierci, więc krzyczy jeszcze "blok". Ja na to "masz blok" i daję mu blok tak, żeby poczuł. Wtedy on wypina auto. Albo jak się jeszcze boi, to krzyczy "słaby coś ten blok" ja poprawiam i dopiero wtedy wypina auto.

Ważne jest, żeby ujednolicić system. W świetle nieszczęśliwego wypadku, o którym jest ten wątek to szczególnie ważne. Mogło (ale tylko mogło...) być tak, że dziewczyna krzyknęła "auto". Gościu rozumiał to tak jak ja, a Ona tak jak Ty. Rolą biegłego będzie orzec, które z nich miało rację. Oby nigdy nam się to nie przytrafiło.

Pozdrawiam.