makar Napisał(a):
> Wahałem się czas jakiś ale ponieważ ów instruktor
> był moim partnerem (w 82 robiliśmy Directe
> Americane na Petit Dru) i kolegą klubowym to
> postanowiłem mimo wszystko sprostować te, nazwijmy
> to eufemistycznie, poważne nieścisłości.
> 1. Nie było kursantów, przy wypadku byli obecni
> tylko instruktorzy.
> 2. Nie spadł z miejsca gdzie miał założyć wędkę
> tylko kilka metrów niżej.
> 3. Miał autoasekurację.
>
> Sugeruję na przyszłość więcej rozwagi w publicznym
> podawaniu niesprawdzonych informacji, a w
> szczególności o osobach, które bronić się same już
> nie mogą.
Przepraszam za poważne nieścisłości (o ile chodzi
o ten sam wypadek). Na swoją obronę mam tylko tyle,
że nie podawałem informacji, to było pytanie (zauważ dwa
znaki zapytania) wynikające z faktu, że o takowym
wypadku słyszałem, ale skądinąd wiem, że nie należy
zbytnio ufać poczcie łańcuchowej.
Niemniej, chciałem zwrócić uwagę, iż instruktorzy rzadko
stosują wobec siebie te same zasady, które wpajają
kursantom. Opiekunowie ścianek - podobnie.
Procedura, polegająca na tym, że przed wspinaniem
zawsze sprawdza się węzły i uprzęże swoje i partnera,
jest wg. mnie znacznie bardziej sensowna, niż
każdorazowe wyrównywanie obciążeń punktów
stanowiskowych. To samo dotyczy "procedury"
obligatoryjnego noszenia kasku - jego brak bywa
bardziej niebezpieczny, niż niedoskonałość stanowiska.
Zapewnienie sobie i partnerowi bezpieczeństwa
jest celem najważniejszym, a wszelkie procedury
- co najwyżej środkiem służącym do jego realizacji.
Trzeba sobie uświadamiać co jest w danej sytuacji
naprawdę ważne a co jest sztuką dla sztuki,
procedurą dla procedury. Jeśli ktoś ma niewielkie
pojęcie o fizycznych przyczynach, dla których stanowiska
buduje się w określony sposób - znajomość procedury
tę niewiedzę zrekompensuje. Tym niemniej, świadome
i bezpieczne omijanie "procedur" może prowadzić do
zaoszczędzenia czasu, poprawy komfortu, etc. Grunt,
to świadomość co i dlaczego się robi.
Małe ryzyko, że coś nam spadnie na łeb - nie zakładamy
kasków. Wspinamy się z doświadczonymi partnerami -
nie bawimy się w sprawdzanie węzłów (to akurat NIE
pochodzi z mojego repertuaru zachowań).
Jedziemy w skałki drogą szybkiego ruchu, gdzie
co chwila są ograniczenia do 70 km/h - grzejemy
140, bo większość tych ograniczeń to jakieś
idiotyzmy. Wiemy, że karabinki powinny być
dwa, w tym jeden zakręcany - używamy jednego.
Wiemy, że wg zaleceń producenta powinniśmy
daną uprząż wyrzucić np. po dwóch latach
używania - ile osób tak zrobi? Wiemy, że
wg producenta dany przyrząd nie nadaje się
do określonej średnicy liny - ale z naszych
prób i doświadczenia wynika, że sobie poradzimy -
czy to źle? Zdaniem ortodoksów zapewne tak,
ale spoko, białoczerwonej taśmy starczy
dla wszystkich, którzy zechcą napisać o
subtelnych różnicach między tym co poprawne
a tym co sensowne.
Makar, wracając do Twojego ś.p. partnera - co
było nie tak, że mimo wszystko spadł?
Pozdrawiam -
kominiarz