Słuchaj, czy ja to neguję? Ja tylko mówię, że jest to problem trudny. W ciele kobiety wbrew jej woli znalazło się życie. Nie jakieś tam abstrakcyjne życie, ale życie, będące połączeniem jej i zwyrodnialca. Taka kobieta może mieć uzasadnione obawy, czy takie dziecko będzie mogła kochać. Jeżeli "ojciec" był przygłupem, chodzącą małpą, bez żadnej moralności, to jest uzasadniona obawa, że podobne będzie dziecko. I kobieta może tego nie chcieć.
Twoje stwierdzenie, że jest to akt wiary, nic nie wnosi do dyskusji. Czy akt wiary jest wartością samą w sobie? Czy akt wiary Żydów, idących na kaźń, że jakoś tam będzie, był wspaniałością, czy naiwnością?