mloskot Napisał(a):
> > No proszę, a ja to wszystko "osiągnąłem" bez
> > brytyjskiego instruktora:-)
> Mam wrażenie, że nie kumasz. Nie idzie o to, że
> instruktor jest brytyjski więc najlepszejszy.
> Idzie o pewną obserwację, nazwijmy to, danej
> szkoły.
Kumam, kumam, i o to samo mi chodzi. Słowo "osiągnąłem"
jest w cudzysłowie, bo to żadne osiągnięcie - po prostu,
doszedłem do tych samych wniosków, które brytyjski
instruktor szprzedał Twojej małżonce. A zatem:
> A w opisywanym przypadku, moja żona
> przygotowuje się do zjazdu a instruktor: jeśli
> chcesz, czyjesz się niepewnie, itd. itp. to
> możesz zastosować prusa (shunta, itp.) - i zaraz
> po tym dodaje - ale raczej nie w większości
> przypadków, szybkich akcji, itd. to szkoda czasu
> (węzeł na linie i tak cię zatrzyma) .
W pełni się zgadzam z takim podejściem, dodając jeszcze
jeden kluczowy punkt - odpowiedni dobór przyrządu do liny.
Uważam też, że to polskie podejście (prezentowane przez
polskich instruktorów) jest przesadzone w kierunku
absurdalnego wzrostu bezpieczeństwa (podczas gdy
inne zagrożenia związane ze wspinaczką są znacznie
istotniejsze i nie da się ich wyeliminować).
P.S. Podoba mi się też Twoje podejście odnośnie nauczenia
czegoś własnej małżonki. Potwierdzam, nie da się, w złym
miejscu środek ciężkości, i tak dalej. Małżonki się powinny
uczyć wspinania gdzieś indziej, najlepiej z innymi babami,
żeby im było razem raźniej i w zgodzie z damską strategią
motywacyjną.