Piotr van der Coghen Napisał(a):
-------------------------------------------------------
> Obawiam się, że ma Pan rację w słowach o tym,
> że w konsekwencji rynek wszystko ureguluje.
> Mamy tego namacalny dowód w postaci odpływu
> polskich narciarzy na zagraniczne stoki...
> Zatłoczenie naszych tras narciarskich jest
> jedynie jednym z wielu zarzutów jakie narciarze
> stawiają polskim ośrodkom narciarskim.
> To rozporządzenie to próba wyjścia tym głosom
> naprzeciw...
> Przeciwny i dość długotrwały sposób
> rozwiązania problemu to - puszczenie wszystkiego
> na żywioł.
Ja, jako leseferysta, *mam nadzieję*, że rynek wszystko ureguluje :) Chciałbym jednak, żeby uregulował sytuację w sposób pozytywny, tj. żeby polskie stacje narciarskie funkcjonowały i dawały ludziom pracę. Osobiście kompletnie mnie nie obchodzi przywyciągowa infrastruktura gastronomiczno-rozrywkowa, wolałbym na nią nie patrzeć, ale jeśli miałoby to pomóc w rozwoju obiektów narciarskich i przyczynić się do obniżenia cen (mechanizm taki działa na Zachodzie - w niektórych regionach (od razu zaznaczam: *podobno* - opinię tę znam od ludzi pracujących sezonowo w Austrii i we Włoszech) ceny karnetów - dla nas i tak dość wysokie - są poniżej progu rentowności, natomiast ośrodki narciarskie odbijają sobie straty na tym na czym się da najłatwiej i najmniejszym kosztem czyli na tandemie karczma-z-wyszynkiem), to niech i tak będzie.
Oczywiście gdyby dało się zastosować ten mechanizm (związany ze zmianą Ust. o Ochr. Przyr.) ułatwiania powiększania terenów pod nartostrady (równoważonego nasadami lasów na nieużytkach), to kwestie ustawowego ograniczania przepustowości wyciągów (pod parasolem 'bezpieczeństwa') spadłyby na dalszy plan, ale I TAK uważam, że im mniej przepisów tym lepiej! Gwarantuję Panu, że działałoby to tak samo jak w ośrodkach w Europie, Kanadzie, Colorado czy Utah - właściciele wyciągów robiliby wszystko, żeby zabezpieczyć się przed pozwami (mówiąc językiem "Pana Zdzicha w Kanadzie" 'suowaniem') - naprawdę nie potrzeba do tego przepisów szczególnych! Nadzorca obiektu narciarskiego wolałby zadbać o oznakowanie, zabezpieczenia techniczne, oświetlenia, a nawet zaingerowałby w przepustowość wyciągu, gdyby wisiało nad nim widmo postępowania odszkodowawczego za wypadek wynikły z zatłoczenia stoku. Jeśli by przez to zbankrutował, to trudno - jego wina - znalazłby się ktoś, kto by to kupił, ulepszył i tego błędu by nie popełnił. Nie musimy jednak do tego zaprzęgać całego aparatu państwowego (inny przykład to głośni w zeszłym roku policjanci z alkomatami kontrolujący nartostrady). Rynek ustawi wszystko, trzeba mu tylko pozwolić nie wtrącając się w to wszystko :)
Marzy mi się taka chwila, żebym mógł wyskoczyć ze swoimi dziećmi na weekendowe narty gdzieś w Polsce. Prawda jest jednak taka, że w polskich górach nie jeździłem (wyciągowo-nartostradowo) od ponad 20 lat. Wolałem nadłożyć drogi i pojechać na Chopok, a od wprowadzenia na Słowacji euro i to przestało się opłacać. Lepiej spędzić kika godzin więcej w samochodzie i pojeździć w Alpach. Obawiam się, że powrót mój i mnie podobnych na polskie nartostrady jest możliwy tylko wtedy kiedy rzeczywiście uda się znacząco poprawić infrastrukturę, powiększyć tereny zjazdowe i *zwiększyć* przepustowość. Nakładaniem kolejnych przymusów prawnych na opiekunów rejonów narciarskich się tego jednak nie osiągnie. Tu nie można zaostrzać prawa - trzeba je radykalnie zliberalizować.
Gdyby można było jeszcze zlikwidować te przeklęte kasy fiskalne (we wszystkich gałęziach gospodarki), to już w ogóle byłoby pięknie :)