Dlatego Ci nikt nie odpowie, bo jedyną odpowiedzią jest uznanie lokalnego wspinaczkowego relatywizmu. A tego świętojebliwi nie zrobią z zasady. Wykucie dziury jest dla nich dewastacją, a robienie mydła ze stopni i chwytów już nie. Pytaj ich dlaczego... próżny trud. Nie, bo nie.
Podobnie działaniem proekologicznym będzie dla nich wjazd ze Stihlem w okołoskalną dzunglę, a rzeczone wykucie dewastacją. Dlaczego te kryteria są oczywiste - @#$%& wie. Przyroda sama chce roślinnością rozjebać skałę, ale nasi misjonarze uważają, że celem umożliwienia uprawiania procederu wspinaczki mają prawo ujebać jakąś bylinkę. A wykucie chwytu - już nie.
Strasznie wkurwia mnie ich zacietrzewienie. To trochę tak, jakby w sporze o dostępność broni palnej, nazywać adwersarza chujem. Mnie się by to wydawało trochę nieadekwatne.
Poszanowanie przyrody, o jakim tu jest mowa, jest poszanowaniem wyjątkowo wybiórczym. Założę się, że np. kolega Łukasz Muller strącił w swoim wspinaczkowym żywocie całe tony lodu z lodospadów. Tym samym niszczył twór natury. Nie widzę zasadniczej różnicy między wykuciem dziury, a wspinaczką z dziabami w lodzie. Kwestia czasu trwania skutków jest czysto arbitralna.
Pomyśl Łukasz, idąc tym tropem, naprawdę mógłbym powiedzieć, że jesteś "maluczki", niszcząc arcydzieło ze zmrożonej wody.