14 paź 2013 - 14:22:07
|
Zarejestrowany: 11 lat temu
Posty: 403 |
|
Nie wiadomo, jaki był przebieg zdarzeń, bo tylko C.Carsolio żyje. Cytuję za Bernadette McDonald, która z nim rozmawiała ("Freedom climbers", tłum. polskie "Ucieczka na szczyt", korzystam z wersji angielskiej, żeby uniknąć nieścisłości w tłumaczeniu): "The morning of May 12 dawned clear, so at 3:30 a.m. they crawled out of their tent and headed up toward the summit. (...) The younger and more powerful Carlos pulled ahead, plowing through the deep snow while Wanda lagged behind. She was climbing extremely slowly. Carlos reached the summit at 5 p.m., alone. Three hours into his descent, at about 8300 netres, he came upon Wanda. She had dug a little snow cave an overhanging rock and was crouched there, trying to stay warm. The night was cold and clear, with a light wind.
Wanda, are you okay? - Carlos asked (...) Yes, yes, I am just resting. All I need is some water (...) You should come down. It's still a long way - hours - to the top (...) I drank all my waters hours ago, I'm sorry. Please come down with me.
No - she insisted (...) But I'm cold. Can I have your down pants? Just for tonight? (...)
I'm sorry, I have nothing else. I need them. I'm near the end. Come down with me (...)
She refused (...) After all, this was the great Wanda Rutkiewicz; she must know her own limits (...) After 10 minutes Carlos continued down, stumbling in the night; his limbs almost frozen and his thoughrs running wild (...) He knew he was on the edge and it frightened him. Focus. Down. Live. He couldn't think of Wanda (...)
Tyle ten trochę literacki opis, prawdopodobnie w całości oparty na relacji Carsolio. Jakie stąd wnioski? Ano, moim zdaniem, dość nieoczekiwane. No bo załóżmy, że PZA powołuje komisję po tym wypadku (w końcu ta Kanczendzonga prawdopodobnie też była współfinansowana ze środków PZA). I co ta komisja ustala:
po pierwsze, C.Carsolio złamał żelazną zasadę utrzymywania kontaktu wzrokowego z partnerem (był o dobre kilka godzin przed nim na szczycie, więc żadna siłą nie mogło być między nimi kontaktu wzrokowego)
po drugie, prawdopodobnie od samego początku (zdając sobie sprawę ze słabej formy W.Rutkiewicz) zamierzał wejść i wrócić ze szczytu samotnie, nie czekając na swoją partnerkę
po trzecie, opuścił ją w zejściu, mimo iż musiał zdawać sobie sprawę, iz zdradza ona oznaki skrajnego wyczerpania psychofizycznego i w tym stanie nie ma szans nie tylko na wejście na szczyt, ale prawdopodobnie nawet na przetrwanie nocy; to że (nieśmiało) nakłaniał ja do zejścia nie ma tu większego znaczenia, skoro koniec końców ja opuścił.
Taki raport o ile wiem w ogóle nie powstał. I chwała Bogu. Bo oczywiście nikt przytomny ani wtedy ani teraz nie czynił nie będzie czynił Carlosowi Carsolio żadnych wyrzutów ani obciążał go moralną współodpowiedzialnościa za śmierć Wandy Rutkiewicz.
Ale popuśćmy wodze fantazji. Załóżmy, ze przebieg wypadków na Broad Peaku był trochę inny. Adam Bielecki już od samego początku pozostawia z tyłu wolno idących kolegów i osiąga szczyt nie 30, 40 minut przed nimi, ale - podobnie jak Carsolio - 4 albo i 5 godzin, nie oglądając się w ogóle na swoich partnerów. W zejściu spotyka kolegów, skrajnie wyczerpanych, zamierzających biwakować i rano kontynuować drogę na szczyt. Usiłuje ich odwieźć od tego zamiaru, ale nie czyni tego zbyt zdecydowanie. W końcu jest wśród nich sam Wielki Maciej Berbeka - "He must know his own limits" - myśli sobie Bielecki.
Koniec jest taki sam jak w rzeczywistości. A teraz pytanie - czy gdyby taki scenariusz, łudząco przypominający wydarzenia z 1992, rozegrał się na Broad Peaku, to jaka byłaby reakcja opinii publicznej i (części przynajmniej) środowiska wspinaczkowego?
Możesz mi odpowiedzieć na to pytanie? I czy nie mówimy tu o podwójnych standardach?
Pozdrawiam
Marcin Oblicki - Rosenkranz
Nie możesz pisać w tym wątku ponieważ został on zamknięty