Warto w tym kontekście zacytować Piotra Pustelnika z dzisiejszego wywiadu dla portalu Wspinanie.pl:
"Na podstawie materiałów, jakie dostaliśmy, nie byliśmy w stanie jednoznacznie tego stwierdzić, ale gdyby przyjąć rozmowy radiowe jako pewnik, i to, kogo tam słyszymy w tych rozmowach, to w zasadzie mieliśmy tylko jedną informacją: że Maciek i Tomek są razem, a tak to za każdym razem Tomek był sam. Czy to przed podejściem na Rocky Summit, czy to w czasie schodzenia z niego - zawsze był sam.
Także w momencie, kiedy szukał lekarstwa, które mu wypadło, tej nifedipiny czy deksametazonu, to też nikogo przy nim nie było. Bo gdyby było inaczej, to ten deksametazon Maciek by mu przecież podał w dostatecznych ilościach. A jego tam po prostu nie było. Ja podejrzewam - bo skąd mogę mieć pewność - że oni jednak schodzili osobno. Maciek też był zmęczony, ale Tomek za nim nie nadążał. Natomiast jeżeli prawdą jest, że Tomek rozmawiał przez radiotelefon, a już w kuluarze było widać jakieś światełko, to jaka jest tego konstatacja? Ano taka, że Maciek był wtedy bardzo, bardzo nisko. Krótko mówiąc, że musieli się wiele godzin wcześniej rozstać".
Z tego jednak wynikałby logiczny wniosek (czego Piotr Pustelnik nie dopowiada), iż Maciej Berbeka w pewnym momencie zostawił Tomasza Kowalskiego, podobnie jak kilka godzin wcześniej Adam Bielecki, a potem Artur Małek zostawili Macieja Berbekę i Tomasza Kowalskiego.
Czemu jednak Piotr Pustelnik tego nie mówi wprost? Ponieważ : " (...) wspólnie doszliśmy do wniosku, że zmarłych zostawimy w spokoju. Zdajemy sobie sprawę, że oni też mieli swój udział w rozwoju tych wypadków - oczywiście, że mieli. Natomiast trochę nie chciało nam przejść przez gardło, i przez pióro, żeby w raporcie zawrzeć nasze uwagi na ten temat. Zdaję sobie sprawę, że jest to bardzo kontrowersyjna decyzja i pewnie wiele osób będzie miało do nas o to pretensje. Ale z drugiej strony staraliśmy się w tym wszystkim zachować jakiś aspekt ludzki. Uważaliśmy, że za te błędy, które tam popełnili - a takim błędem była przecież zła ocena sytuacji - oni już zapłacili najpoważniej jak można. Nie chciałbym, gdybym był na miejscu któregoś z nich, aby ktoś mi na takim wirtualnym nagrobku himalaisty napisał "zginął, bo nie chciał zaprzestać wejścia na wierzchołek". Po prostu, z takich ludzkich powodów, ten aspekt został przez nas zupełnie świadomie z tego raportu usunięty".
I to jest rzeczywiście zupełnie niezrozumiałe. Komisja miała przecież wyjaśnić przebieg zdarzeń i wskazać na popełnione błędy, ktokolwiek by ich nie popełnił. W przeciwnym razie musiała mieć pełną świadomość, że przedstawi obraz karykaturalny. To trochę tak, jak gdyby komisja badająca wypadek lotniczy, doszła do wniosku, że nie będzie analizować błędów, popełnionych przez pilotów, ponieważ i tak zapłacili już oni za ten wypadek najwyższą cenę.
Z raportu Komisji wynika (jeśli nawet nie wprost), że główną przyczyną fatalnej sekwencji zdarzeń, jaka rozegrała się w czasie ataku szczytowego, był brak wyraźnie określonej osoby, sprawującej funkcję lidera czy kierownika, która w odpowiednim momencie - na Rocky Summit - podjęłaby właściwą decyzję, czyli: albo odwrót całej czwórki, albo: odwrót Berbeki i Kowalskiego, ew. Małka, i samotny atak szczytowy Bieleckiego. Taką osobą mógł być tylko Maciej Berbeka, bo tylko on dysponował z całej tej czwórki wystarczającym autorytetem i doświadczeniem.
Jak wynika z raportu i z relacji żyjących uczestników (Wielicki, Bielecki), to Berbeka podjął na Rocky Summit fatalną w skutkach decyzję o kontynuowaniu ataku całym czteroosobowym zespołem.
Dlaczego w Raporcie Komisji, która stara się obiektywnie ocenić przebieg zdarzeń, nie ma o tym mowy (chociaż moim zdaniem Piotr Pustelnik mówi o tym między słowami w dzisiejszym wywiadzie)?
Mam nadzieję, że były to jakieś uzasadnione przyczyny, a nie np. uleganie wpływowemu zakopiańskiemu lobby (Maciej Pawlikowski, Ryszard Gajewski, Jacek Berbeka), które od samego początku stara się dość konsekwentnie narzucić opinii publicznej pewien sposób narracji (jak to się dzisiaj ładnie mówi) na temat tego, co się wydarzyło na Broad Peaku, i tego, kto jest za to odpowiedzialny (czyli Hajzer, Bielecki i Wielicki).
Powiedziawszy to, nie sposób jednak zaprzeczyć konkluzjom Komisji, że zachowanie Adama Bieleckiego, czyli faktyczne porzucenie zespołu juz po podjęciu przez Berbekę tej złej decyzji o kontynuowaniu ataku, trudno uznać za zgodne z jakimikolwiek standardami postępowania. Jeśli motywem tego postępowania był zwykły strach o własne życie, to zapewne można to zrozumieć, ale raczej nie sposób tego zaakceptować. Również decyzję o szybkim zejściu do bazy, bez czekania na wynik akcji ratunkowej, ciężko usprawiedliwić. "Nemo iudex in casua sua" - nikt nie może być sędzią we własnej sprawie. Trudno odmówić Komisji prawa do oceny zachowania uczestników tych tragicznych zdarzeń, również w wymiarze moralnym. Dobrze, że Komisja takie konkluzje sformułowała. Źle, że oceniła tylko żyjących, a nie oceniła, (choć z jej własnego raportu wynika, że powinna to być ocena równie surowa), również tych, którym się przeżyć nie udało.
Marcin Oblicki - Rosenkranz