grubyilysy Napisał(a), a ja troszkę pociachałem - cała wypowiedź powyżej
-------------------------------------------------------
> Po pierwsze mam problem w jaki sposób Twoje A i C
> wyżej nawiązuje do a) i c) z pierwszego posta,
> jakiś związek może jest, ale starasz się być
> "konkretny" a już użyłeś innych słów dla
> określenia "postaw opisanych literkami".
> Więc raczej odrywając te powyższe "A i C" od "a
> i c" z pierwszego posta, to mógłbym się z
> pewną potrzebą doszczegółowienia zgodzić z
> tym "A i C"
Nieporozumienie. "Post Powyżej" - chodziło mi o a) i c) z posta - odpowiedzi do Kaaluzy.
> Pozwolę sobie po swojemu.
> Dla mnie co do zasady dość bezwzględnej
> obowiązuje: X: "wyszliśmy razem -> wracamy
> razem".
> Oraz chociaż jest to mniej oczywiste i mniej
> dogmatyczne: Y: "tempo dostosowujemy do
> najwolniejszego".
>
> To drugie jak zauważyłem jest dziś honorowane
> niezmiernie rzadko, sam napisałeś że dla Ciebie
> jest oczywiste, że w zasadzie nawet to nie
> obowiązuje. Dla mnie to już takie oczywiste nie
> jest.
Przy turystyce i wyjazdach rekreacyjnych dalej to dla mnie święta zasada, a "ścigantów" ostro zwalczam. Tu celem jest spędzenie jak najwięcej czasu razem, a nie przejście trasy/drogi/wejście gdziekolwiek. Nie wyjdzie, to nie wyjdzie, ważne, żeby wszyscy się dobrze bawili i nikt się przeforsował.
> Ale nie rozpisując się nadmiernie: zapewne
> wyprawy w Himalaje to nie to samo co wycieczka
> amatorów na Czerwone Wierchy i zapewne wymagają
> bardziej "praktycznego podejścia".
W przypadku "wyczynu", nawet w Tatrach - liczy się cel i czas. Tak samo tu zdarza mi się popuszczać w sprawach asekuracji i w ogóle robić rzeczy "na granicy", które w trakcie rekracji w ogóle nie wchodzą w grę. Oczywiście bezpieczeństwo partnera nadal jest najważniejsze, ale często stosujemy np. lotną w miejscu gdzie zgodnie z regułami absolutnie nie powinno się jej używać. Znowu liczy się czas. Ryzyko każdy bierze na siebie. Więcej przykładów podam później, w innych postach.
> To wyżej to takie "ogólniki", a Ty pytałeś o
> konkretną sytuację. W tej konkretnej sytuacji
> rozumiem tak, że gdzieś od RockySummit Bielecki
> nie zgadzał się wewnętrznie z oceną Berbeki,
> czy też uznał, że Berbeka pakuje zespół w
> tarapaty nie poinformowawszy jak dowódca na
> wojnie (gdyby Berbeka albo dowódcy na wojnie
> mieli taką możliwość): "panowie, jeśli nie
> zawrócimy możemy zginąć, kto ze mną a kto
> chce zawrócić?".
Zazwyczaj nie trzymam języka za zębami, ale czasem i mi zabrakło odwagi, by postawić się Autorytetowi z którym się wspinałem. Mimo, że kompletnie się z nim nie zgadzałem. "Facet wie co robi, kim ja jestem, żeby mu zwracać uwagę? Jeszcze mnie wyśmieje, zwyzywa, albo się obrazi..."
> Tak rozumiem z tego co napisał sam Bielecki, nie
> wiem, czy słusznie. I tak rozumiem, że coraz
> bardziej dochodził do przekonania, że zostawi
> resztę zespołu i zacznie biec do szczytu i ze
> szczytu. A jeżeli tak było jak rozumiem, to
> powinien jasno i wyraźnie zakomunikować Berbece,
> żeby od tej pory nie traktował go jako członka
> zespołu. W tej jednej sytuacji, poczucia
> zagrożenia życia wskutek decyzji lidera którą
> uważał za błędną, mógłbym uznać takie
> "prawo wypowiedzenia >>mojego X i Y<<", ale
> "wprost, jasno, werbalnie", bo w całej ocenie
> sytuacji Berbeka powinien mieć możliwość
> uwzględnienia "rozpadu zespołu", czego
> zakładać nie musiał, licząc na powszechne
> obowiązywanie "mojego X".
Nie wiem - nie znam go. Z wywiadów wynika, że do podobnego wniosku doszła i reszta zespołu. W końcu Berbeka z Kowalskim też się rozwiązali i rozdzielili. Podkreślam - dla mnie to normalna taktyka w łatwym terenie. Natomiast wydaje mi się, że można dyskutować o tym czy nie rozdzielili się za bardzo (w sensie, że nie powinni tracić się z oczu). Choć kwestię kluczową widzę właśnie w tej sytuacji z pierwszego posta - podczas powrotu ze szczytu, po wejściu Bieleckiego. Widząc ile każdy ma zapasu sił, ciepa i czasu wszyscy powinni zacząć wracać RAZEM. W łatwym terenie mogli się rozdzielić, ale odwrót powinien być wspólny. Pytanie tylko czy Bielecki był w stanie go wymusić.
> To "werbalne wypowiedzenie" w tej konkretnej
> sytuacji uznałbym za "zachowanie minimum
> przyzwoitości", ale proszę traktować to jako
> jakąś "ostateczność ostateczności"
> usprawiedliwioną przekonaniem o nieakceptowanym
> wcześniej powstaniu zagrożenia własnego życia
> wskutek decyzji innych, ale niekoniecznie
> zwalniającą z automatu z odpowiedzialności
> moralnej za pozostawionych partnerów. Co do
> zasady obowiązują X i Y, wyjątki są wyjątkami
> i dotyczą absolutnie wyjątkowych i
> "ostatecznych" sytuacji.
Jak widzisz mam troszkę inny punkt widzenia, choć niekoniecznie aż tak różny jakby się wydawało. Pozdr.