No więc tak:
Behemocie (czy raczej Jasiu po prostu): te kilka stopni zapasu to nie tyle sprawa psychy (choć i ona odgrywa rolę) - po prostu w Tatrach jesteś już na wysokości, która wymaga jakiejś aklimatyzacji, i wydolność organizmu jest mniejsza, choć gdy jesteś akurat w bardzo dobrej formie to trudności w stosunku do skałek wydają się wręcz zaniżone - ale to działa też i w odwrotną stronę, gdy jesteś słabiutki, to w skałkach na wędkę szarpniesz jednak V+, a w Tatrach możesz się w takim stanie pierwszego dnia zdziwić na banalnej IV.
BETON: nie zgadzam się absolutnie, my ze Starostą jasno piszemy o co chodzi; w Tatrach masz wielkie przestrzenie, wokół obiekty pionowe znacznie przerastające miejsce w którym się znajdujesz, i spokojnie to rejestrujesz choć racjonalny umysł podpowiada że do podstawy ściany jest kilkaset metrów, a strome zbocze, którym męcząc sie podchodziłeś wygląda jak płaska łąka na zdjęciu lotniczym. W skałkach natomiast masz podobny efekt jak stając na krawędzi dachu wieżowca, albo na tarasie widokowym "pekinu" w warszafce - po prostu masz pełną świadomość i zachowaną przestrzenną wyobraźnię otoczenia bez złudzeń, i wtedy 30-40 metrów totalnej lufy połączonej ze świadomością, że na duże drzewa patrzysz z góry, a stoisz np. na krawędzi, albo na wąskiej półeczce - robi piorunujące wrażenie.
Magdo: Jeśli ktoś robi spoko VI, to lewe Wrześniaki są po prostu fajnym wspinaniem, bardziej chyba działa na psychę mit ściany, o której tyle się człek naczytał w literaturze, jeśli nie czytał - to w ogóle nie ma żadnych problemów.