> Zasadę ograniczonego zaufania stosuje się
> względem kogoś co do którego masz podejrzenia
> że może coś wywinąć - zataczającego się
> pijaka przy drodze, dziecka biegnącego
> krawędzią jezdni, wspinacza którego widziałeś
> rozmawiającego przez komórkę czy jedzącego w
> czasie asekuracji (nie zmyślam, widziałem)...
> Ale nie każdego asekurującego z definicji.
I dlatego właśnie nigdy nie ma wypadków!
Właśnie w zasadzie tej nie chodzi o to, żeby podejrzewać kogoś, kogo i tak podejrzewamy. Formułowanie takiej zasady jest bezcelowe. Chodzi w niej właśnie o uczulenie, że zachować się niewłaściwie może każdy, z bardzo różnych przyczyn. Wobec tego nie kierujemy się, na drodze czy w ścianie, zaufaniem do ludzi, ale praktyczną oceną ich zachowania. Idzie blisko drogi chodnikiem, więc nieważne, że to syn sąsiada znany z oazy, odrabiania prac domowych i chodzenia prosto bo jest autystyczny. Zwalniamy, bo może się pierwszy raz w życiu potknąć, wystraszyć jedynej żmii w mieście albo mieć zaburzenie równowagi z powodu guza mózgu. W momencie, kiedy prawdopodobieństwo problemu rośnie na skutek okoliczności obiektywnych, a nie tylko naszych obaw wynikających z tego, komu ufamy, kogo znamy i jak jest "zazwyczaj", powinniśmy dostosować własne zachowanie.
I tak jeśli nie pamiętam, czy wyłączyłem empetrójkę, to mogę to mieć w nosie. Jeśli nie pamiętam, czy zakręciłem gaz, wstanę w środku nocy i pójdę sprawdzić. Ufam sobie w obu sytuacjach tak samo, jestem tą samą osobą, ale zwyczajnie z uwagi na skalę ewentualnych komplikacji zwiększę poziom bezpieczeństwa.
Z 16 metrów z reguły nie spada się często. Nie ma praktycznego znaczenia, że partner 1000 razy wszedł i "można mu ufać", bo taki rzetelny jest, sprawdzony, systematyczny i w ogóle mega. Ma znaczenie, że jak zleci, to być może po raz ostatni. Wobec tego ograniczamy zaufanie nie z powodów emocjonalnych i dla urażenia partnera, ale z powodu czysto obiektywnego rachunku zysków i strat.