Miałam kiedyś zaszczyt być w reprezentacji naszego kraju w konkurencji prowadzenie. Zdaje się, że było to w 2008 roku. O tym niesamowitym wyróżnieniu dowiedziałam się przeglądając newsy na stronie internetowej PZA. Dziwne wydawało mi się to, że a: nikt nie o tym nie poinformował (przez cały rok mojego kadrowania), b: nikt nie zapytał się czy chciałabym być członkiem kadry (nie chodzi tu zwykłe chcenie czy nie ale akurat tego roku planowałam całoroczny wyjazd do Azji i miałam wrażenie, że raczej zajmuje cenne miejsce kogoś kto mógłby je „wykorzystać”).
Kiedy doszukałam się swojego nazwiska na liście PZA czułam się naprawdę bardzo dumna ale po tym jak zostałam całkowicie „olana” zmieniło się moje podejście. Rzeczywiście odniosłam wrażenie, że nie jest warto zawracać sobie głowy całym tym zawodniczym szumem i pojechać w skały (teraz wiem, że mój wybór był słuszny).
Jak wspomniałam, cały rok mojego kadrowania spędziłam w Azji. Pech sprawił, że akurat tego roku Chiny organizowały Puchar Świata. W głowie pojawiła się myśl, że skoro cały czas ciężko trenuje a na imprezę mogę dojechać tanim pociągiem, to może warto spróbować. Nie liczyłam na zajęcie pierwszego miejsca (choć na pewno dałabym z siebie wszystko) ale na zdobycie niezbędnego doświadczenia. Napisałam o tym pomyśle do PZA. W odpowiedzi przeczytałam, że raczej mogę pojechać, bo poza mną nie ma za wielu chętnych na tą imprezę (w domyśle – lepszych ode mnie) ale na dofinansowanie nie mam co liczyć. Moje reprezentowanie kraju kosztować miało mniej niż 100Euro.
Czasami nie chodzi w tym całym zamieszaniu o pieniądze (gdzieś bym znalazła tą stówę). Po odpowiedzi PZA zrozumiałam, jak mało warte jest dla nich moje nazwisko i po prostu zrezygnowałam.
Tamtego roku na Pucharze Świata w Qinghai mieliśmy tylko jedną reprezentantkę w konkurencji „na czas”.
OlaP