Qbab:
> zywiec jest żywcem kiedy nikogo mogącego
> przyjść z odsieczą nie ma w pobliżu o tyle
> jeśli sam dopuszczasz do myśli sytuację że
> ktoś Ci pomoże o ile dotrwasz wystarczająco
> długo to sam sobie zaprzeczasz (w moim odczuciu).
> Różnica bowiem jest tu tak samo mało wymierna
> bo jeśli ktoś siedzi pod babą jagą z liną i
> wrazie "niemca" poleci na górę Cie ratować to
> jest ok, a jak opala się leżąc na zwiniętej
> linie po skończeniu drogi u góry to już jest
> "be" ?
Jak zwykle kluczem jest intencja. Dlatego bardzo nie lubię żywcować przy świadkach, ale nie zawsze jest to możliwe. Ale jeśli ktoś leży na piku na linie to po prostu odpuszczam, lub czekam aż zejdzie. To taka sama decyzja o stylowym wymiarze jak uprzątnięcie kraszów i podziękowanie spoterom w przypadku hajbola, którego chcesz przeżycować.
> Z tego założenia wynika że zakładasz
> istnienie drogi "ucieczkowej" a jedynie stawiasz
> granicę w czasie realizacji planu ucieczki z
> problemu.
Błędny wniosek jeśli chodzi o ucieczkę poprzez ratowanie liną z góry. Ale przy trudniejszych żywcach oczywiście, że przed wbiciem się w drogę, dopuszczam sytuacje, w której z niej zejdę lub wytrawersuję. Staram się jednak z żywców nie wycofywać, bo uczucie porażki w takim przypadku jest dla mnie dewastujące. Zupełnie nieporównywalne np. z zakończonym szczęśliwie lotem z niebezpiecznego trada.
A jeśli chodzi o ten jeden jedyny raz, kiedy byłem ratowany podczas żywca liną z góry, to było wtedy, kiedy po przejściu przepięknej drogi z dołem w Joshua Tree byłem tak zafascynowany jej urodą, że postanowiłem ją natychmiast przeżywcować. Niestety byłem w takim amoku, że po zrobieniu kilku ruchów skręciłem w sąsiednią, skośną rysę i po ok. 15 metrach coraz trudniejszych przechwytów zorientowałem się, że coś jest mocno nie tak, mając przed sobą przewieszenie, które nagle przede mną wyrosło. Byłem się w stanie cofnąć tylko metr niżej do miejsca, gdzie mogłem wymieniać ręce i tak walcząc ze zbuleniem dotrwałem do momentu zrzucenia liny.
m.b.