Chcąc poznać nareszcie bezpośrednie źródło zamieszania, kupiłem wczoraj letni numet "Tatr". Skądinąd muszę dodać, że jest to świetne pismo i nikt nie powinien żałować wydania tej niewysokiem - zważywszy na jakość i objętość produktu - kwoty.
Na wstępie chcę się krytycznie odnieść do dwóch opinii moich kolegów. Po pierwsze, nie zgadzam sie, by można było odnieść uzasadnione wrażenie, że Słama "rządzi" na łamach "Tatr". Fakt, że jest czołowym publicystą tego pisma (w każdym razie w letnim numerze), ale o jakiejś dominacji nie może być mowy. Są to, rzecz jasna, kwestie subiektywne. Ja chcę powiedzieć tylko tyle, że po niektórych postach na forum spodziewałem się znacznie bardziej obfitego w Beatę Słamę periodyku.
Po drugie, nie zgadzam się, by opis Słamy dotyczący scysji z turystami był dowodem na jej odchyłki psychiczne tudzież głupotę. Doskonale rozumiem jej nastawienie. W Polsce przyrody nie szanuje się wcale. Lasy są zaśmiecane, gdziekolwiek bywają częsciej ludzie, zwykle jest tam gnój. Stąd, nawet, jeśli reakcja Słamy była nieproporcjonalna do sytuacji (rzecz do dyskusji), to psychologicznie uważam ją za usprawiedliwioną. Mnie osobiście wręcz się ona podoba, bo jest jakimś probierzem zaangażowania i uczucia do Tatr.
Po słowach Wojciecha Święcickiego na tym forum zastanawialem się, czy aby niektórzy koledzy trochę nie przesadzają i nie są uczuleni na Beatę Słamę. Po lekturze "Tatr" stwierdzam, że radykalnie nie zgadzam się z opinią Wojtka. Zdecydowanie: jest coś na rzeczy i źle by się stało, gdyby ten numer "Tatr" przeszedł bez krytycznego komentarza.
Jesli idzie o mnie, w sprawie tekstów Beaty Słamy z letnich "Tatr" są dwa bulwersujące wątki. Jeden dotyczy jej teksty "Post scriptum etyczne", w którym w sposób wyjątkowo perfidny przeinacza słowa mojego Przyjaciela, Piotrka Korczaka, czyniąc z niego zwiastnuna i prekursora zbydlęcenia zachowań w świacie wspinaczkowym. Drugi wątek - z punktu widzenia naszej bytności w Tatrach ważniejszy - dotyczy ordynarnego kłamstwa Słamy, w kontekście akcji Tatry Bez Młotka. Kłamstwo to sączy się w tekście "Tłok, hałas i dziwne pomysły". Odniosę się teraz do obu spraw.
W tekście "Post scriptum etyczne" Słama w dwóch miejscach odnosi się do tekstu "Doliny Białej Wody" pióra Szaleńca, opatrując go komentarzem. Pozwolę sobie zacytować owe fragmenty:
Andrzej Wilczkowski pisał: "Nic na to nie poradzimy, że sport nasz należy do tych, w których mówienie o etyce i moralności nie jest dorabianiem wielkiej ideologii do małych spraw". Choć odezwały się i takie głosy, jak Piotra Narwańca tekście z 1991 roku pt. Dolina Białej Wody: "Uważam, że pojęcie etyka w alpinizmie powinno oznaczać pewne szczegółowe procedury definiujące styl przejścia. Reszta jest co najwyżej kwestią dobrego wychowania."
Dobre wychowanie godne jest pochwały przy wspólnych posiłkach, lecz gdy sie dobrze zastanowić, można dojść do wniosku, że jeśli będziemy przestrzegali tylko (albo aż) Dziesięciorga Przykazań, to niczego, jako taternikom (i jako ludziom), nie będzie można nam zarzucić
i
Fakt związania się liną stwarza dość subtelny rodzaj stosunków międzyludzkich. To dziwna zależność oparta na zaufaniu, czasem niewynikającym z dogłębnej znajomośc drugiej osoby, a jedynie z życzenia, by okazała się go godna, częściej jednak popartym wspólnymi dobrymi doświadczeniami. I tu pojawia się ważne słowo "partner". Piotr Narwaniec, w cytowanym już tekście, pisze: "Partner - czy jest bardziej dwuznaczne słowo w całej wspinaczkowej terminologii? Klasyczny etos wspinaczkowy uczynił z "czystego związku dwojga męskich dusz" ideologiczny wytrych i do dziś znajdują się zacietrzewieni moralizatorzy, którzy ze stosunku człowieka do drugiego człowieka robią sedno poruszania się po skale". Słowa te groźne zwiastują erozję etosu partnerstwa w górach. Proces to postępujący, na szczęście powoli, bo wciąż jeszcze, gdy przychodzi do refleksji nad tą interpersonalną reakcją, nadal punktem odniesienia zdają się być pamiętne słowa Warzynca Żuławskiego, że "nie zostawia się w górach przyjaciela, nawet choćby był już tylko zamarznięta bryłą".
Z powyższych fragmentów rysuje się ponury obraz bezdusznego wspinacza, dla którego w górach nie ma miejsce na zachowania etyczne i dla którego liczy się tylko i wyłącznie wynik sportowy.
Trudno o bardziej wypaczony obraz, i to zarówno, jeśli idzie o interpretację samego tekstu, jak i o fakty, czyli osbę Piotrka i jego zachowanie.
W pierwszym z cytowanych fragmentów chodzi o nic innego, jak o stwierdzenie, że funkcją moralnych zachowań w górach jest przestrzeganie pewnych ogólnych norm, które nie są immanentne dla alpinizmu. "Dobre wychowanie" to w tym kontekście to po prostu figura retoryczna, za którą nie kryje się nakaz przekrzywiania kapelusza tyrolskiego na konkretną stronę głowy, ale implicite zawarty postulat bycia porządnym człowiekiem. Słama - prawem kaduka - stawia stwierdzenie Szaleńca na kontrze do etycznych zachowań w górach. I tu tkwi meritum i niezrozumienie, albo celowe przeinaczenie: Szaleniec w cytowanym fragmencie jest rzecznikiem etycznych zachowań w górach, natomiast podważa istnienie czegos takiego, jak scecyficznie górska etyka, która miałaby znaczyć coś innego, niż "pewne szczegółowe procedury definiujące styl przejścia". De facto więc Szaleniec mówi to, co chce przekazać Słama pisząc o 10 przykazaniach.
W drugim fragmencie Słama oskarża Szaleńca o negację znanych słów Żuławskiego. Tymczasem Piotrek jest filozofem wspinaczki. Każdy, kto czytał jego teksty, zna pojęcie "metafizyki przechwytu". Z faktu, iż we wspinaniu Szaleniec widzi coś więcej, niż tylko relacje międzyludzkie (widzi pewne wartości w samej wspinaczce), nie wynika przecież negacja przyjaźni i etosu, do którego odwołuje się Żuławski.
Każdy, kto miał przyjemność być z Szaleńcem w górach, wie to z doświadczenia. Wie, że Piotrek to właśnie partner wg. etosu Warzyńca, choć dalibóg, nieco nerwowy.
Powstaje pytanie, dlaczego Słama wybrała sobie do tego tekstu akurat cytaty z "Doliny Białej Wody" - ksiązki w końcu niszowej i niemal nieznanej? Dlaczego dokonała tak karkołomnej interpretacji, przeinaczając o 180st sens słów Narwańca?
Odpowiedź znajdziemy w drugim z wymienionych powyżej tekstów. Jak wiadomo, Szaleniec jest głównym animatorem akcji TBM, a tej Beata nie lubi. Oto, co pisze o TBM we wspomnianym tekście:
Idzie lato, nastąpi więc kolejna odsłona spektaklu pt. "Tatry bez młotka". Tym razem ludzie z wiertarkami zamierzają ruszyć na Kazalnicę.
Jest to po prostu nieprawda. Nikt nie zamierzał iść na Kazalnicę. Niech Słama wskaże wypowiedź, będącą poparciem tej tezy! Łączenie TBM z jakimś postanowienim udania się z wiartarką na Zerwę jest pomówieniem.
Dalej następuje ciekawa redukcja Tatr do Mnicha:
Tatry zostały i odarte, i zamienione, a wymogi psychiczne drogi? Śmieszne.
Artur Paszczak zapytał trzeźwo: a skąd Pani Słama to wie? No właśnie, skąd?
Słama wie również, że Paszczaka opuściła odwaga. Poparł akcję obijania Mnicha, bo braknie mu psychy. Zdradził ideały.
Nie wiem, czy poglądy sygnatariuszy tekstu Spór o przyszłość Tatr ewoluowały tak samo, jak poglądy kolegi Paszczaka i czy ich także opuściły "odwaga, wyczucie gór i szaleństwo"
Słama po prostu rżnie głupa. Działalność Artura przy tworzeniu nowych dróg jest dokładnie według takiego paradygmatu, jakiemu był wierny lata temu. Natomiast wsparcie akcji reekwipunku na Mnichu jest realizacją KOMPROMISU, dzięki któremu właśnie Tatry zostały zabezpieczone przed wędrówką spitujących dusz.
Jaki wniosek może wysnuć niezorientowany w temacie czytelnik "Tatr"? Otóż w górach tych działa grupa ludzi, których celem jest zaspitowanie Tatr od początku do końca, co zapewne przyczyni się do ostatenego dobicia osinowim kołkiem ducha Wawrzyńca Żuławskiego. Jak to ma się do faktów: brytanowicze mogą ocenić sami.
Miarą rzetelności Słamy jest ostani akapit jej tekstu o etyce:
Według doktora Zdzisława Ryna, alpiniści to ludzie o skłonnościach samobójczych. Dla BErnarda Amy`ego, naukowca i alpinisty, wspinanie to sztuka życia, dla Wojtka Kurtyki to sztuka cierpienia
Cóż, Kurtyka nazwał sztuką cierpienia himalaizm zimowy, który mu się nie podobał. Relacja Słamy ma się tu do faktów... jak zwykle.