Dziku!
historię kapitana Dąbrowskiego którą tu przytaczasz powinno się zakwalifikować jako przykład bezwzględnej lojalności wobec dowódcy. To jest cecha nieporządana w korporacjach, gdzie racej preferowane jest donosicielstwo i inne brzydkie cechy sprzyjające szczuciu ludzi na siebie.
Co do Sucharskiego i Kłoczkowskiego chyba prawdziwą definicję podał G.Child w "Mieszanych Uczuciach" tam w rozdziale "Prawo wysokich miejsc" jest opis zdarzenia i refleksja, że po iluś wyprawach w himalaje, iluś latach uprawiania alpinizmu nie przypuszczał, że przeżyje atak panicznego, obezwaładniającego strachu na grzbiecie śmierdzącego wielbłąda gdzieś u podnurza K2. To jest ten element człowiczeństwa, który w nas tkwi i kiedyś okaże on swoje prawdziwe oblicze lub nie. Po prostu nie wiemy. Oni sprawdzili i tego egzaminu nie zdali.
A teraz trochę lżej bez patosu.
Polecam znakomitą książkę jako lekturę wakacyjno-historyczną: Marian Walentynowicz "Wojna bez patosu". Autor był przedwojennym architektem i rysownikiem. Autorem rysunków m.in. do "Koziołka Matołka". Przez Rumunię dotarł do Francji z stamtąd do Anglii. Był żołnierzem generała Maczka i korespondentem wojennym. Książka jest taka jak jej tytuł. Bo o poważnych sprawach można pisać też lekko, po za tym opisuje "polskie piekiełko", które wędruje zawsze z rodakami. Jednak jej siła tkwi w ilustracjach. Walentynowicz był fenomenalnym rysownikiem, akwarelistą i twórcą komiksów(!). Jego relacja z wojny to ręczne szkice z pola walki. Często są to akwarele malowane na linii frontu, w okopie, w rowie przydrożnym. Taki żywy - ludzki aparat polaroida. Jeśli chodzi o ilustrację wojenną jest to majstersztyk. Są smutne, są zabawne, są straszne, są lepsze od wielu uznanych reportarzy wojennych.
Pozdrawiam