Byłem przekonany ze sam potrafisz snuć ciąg dalszy tej smutnej i jakże wstydliwej dla Pogotowia i Zakopanego opowieści.
Z początkiem lat 70-tych naczelnikiem grupy tatrzańskiej został Tadeusz Evy. Niewątpliwy wpływ na tą nominację miał Komitet Miejski PZPR. W ówczesnym środowisku zakopiańskich taterników Tadeusz miał poważanie i jego wybór nie był w żadnym razie komentowany z niechęcią. Wręcz przeciwnie, upatrywaliśmy w tej personalnej decyzji nowej szansy dla grupy, która z oczywistych powodów była zawsze na "garnuszku" władzy.
Rozpoczął z animuszem, a musicie wiedzieć, że pracy było multum. Poważne i liczne wypadki typowo taternickie, braki sprzętowe, marazm organizacyjny itd. Kiedy efekty zaczynały być widoczne, nastąpił feralny dzień przydziału odznaczeń państwowych dla członków grupy, uzyskanych ewidentnie dzięki wpływom Tadeusza. Jeden z ratowników, nazwiskiem Prusisz (imienia nie pamiętam), prawdopodobnie nieusatysfakcjonowany rozdziałem (za co czynił odpowiedzialnym Tadka - niesłusznie, bo decydował - jak to wówczas - kolektyw), doczekał do zakończenia imprezy. Wracającego do domu Evego zaatakował sztachetą wyrwaną z płotu. Działo się to na dolnym odcinku ul. Sienkiewicza. Liczne uderzenia okazały się śmiertelne.
W Zakopanym (jak to w Zakopanem), poruszenie było umiarkowane. Wyrok (o ile dobrze pamiętam) zaledwie 12 lat pozbawienia wolności. Z Prusiszem nigdy więcej się nie spotkałem. Ślad po nim zaginął. Miejscowi szybko stratę wartościowego człowieka przeboleli. W końcu to był tylko komuch. Wiecie przecież coś o tym.