Tak sobie myślę, że może gdyby wrócić do bardziej konserwatywnych zasad (1 rok rezerwacji), to niektórzy ekiperzy ruszyliby dupy i poprowadzili to, co już obili? A jeśli nie, to inni mogliby się w końcu przystawić do projektów, które czekają latami na realizację.
Mam wrażenie, że trochę gubi się w tej dyskusji sam sens - przecież chodzi o to (przynajmniej tak mi się wydaje), żeby się powspinać po fajnej drodze. Jasne, rozumiem frustrację osoby, która wyszuka linię, wyczyści, obije, zapatentuje ją, po czym dowie się, że ktoś przyszedł na gotowe, wsiekał i zgarnął "chwałę". Może jednak dzięki takiej mobilizacji co niektórzy ekiperzy skupiliby się na rozwiązywaniu już istniejących projektów, a nie obijaniu nowych? Przecież bywa tak, że chcąc poprowadzić trudną drogę (na czyimś limesie) ładuje się pod nią i jeździ do skutku, a nie rozdrabnia się, patentując równocześnie 5 trudnych dróg pod RP. Powinno byc tak samo z projektami - Masz projekt? To jedź, obij, zapatentuj i poprowadź. I dopiero bierz się za następny. A jeśli nie poprowadzisz w ciągu roku, to znaczy, że jesteś za cienki, więc pozwól przystawić się innym.
Przyznacie chyba, że liczba ringów przekazywanych co roku przez PZA jest ograniczona, a pożytek z tych obitych, a nie poprowadzonych projektów - żaden. Może byłoby lepiej, aby ekiper dostawał ringi na konkretny projekt i nie dostawał kolejnych, dopóki go nie poprowadzi (wiem, utopijny model idealny, ale jednak warto byłoby pójśc w tym kierunku)?
Pozdrawiam i życzę owocnych przemyśleń,
A.
Zmieniany 1 raz(y). Ostatnia zmiana 2005-08-08 16:01 przez Arkadius.