Też tak twierdzę chociażby przez odniesienie do mojej drugiej pasji jaką jest koszykówka. I tak mój bilans kontuzji w skałach składa się z:zwichniętego nadgarstka, nadciągniętego ściegna w przedramieniu; zaś bilans koszykarski:skręcone i stłuczone nadgarstki x-razy, nadciągnięte więzadła w kolanie, zwichnięte kostki(w tym jedna z rozerwana torebką), wybite palce(mały prawej dłoni po 4ech latach dalej nie działa na 100%),potrójna przepuklina odcinka lędźwiowego(od już 9 lat prawie sie z tym jebie), uraz oka(kolega nie trafił w piłkę i ździelił mnie 2ka przez oko,efekt-podłużna źrenica jak u jaszczurki,to mnie w @#$%& poryło w pierwszym stadium,ale jest ok)+nieskończona ilość głębokich stłuczęń mięśni typu-czworogłowy,biceps od kolan i łokci"kolegów" i obtłuczeń okolic nadgarstka/dłoni od wsadów(raz nawet szyty palec bo po wsadzie wciął mi się łańcuch w palucha.
Przelicznik jaki jest każdy widzi parafrazując klasyka. Co prawda kosz to akurat dyscyplina bardzo kontaktowa(kto był chociaż raz na jakimś "streetballu" typu auchan czy coś w ten deseń to pewnie widział jak wygląda uliczne muay thai koszowe),ale w szerokich kręgach uchodząca za normalny towarzyski sport, za to wspinanie jest ekstremalne.
Dla mnie zawsze nr jeden zalet wspinu nad koszykówką było to,że w koszu zawsze występuję ryzyko,że pomimo zagrania "życiówki" można było przegrać ze względu zespołowość tego sportu, w przypadku wspinu za porażkę należy obwiniać tylko i wyłącznie siebie(chyba,że się szuka złych warunków,albo stopni, na których ktoś już stawał ;).
Pozdrawiam
Majkel