> Z czystej mechaniki zjazd generuje dwa razy
> mniejsze obciążenia od opuszczania.
Mniej, niż dwa razy.
> Z praktyki zjazd jest płynniejszy - ta sama osoba
> kontroluje tempo opuszczania i przemieszczanie
> nóg.
Na ogół tak, ale to dość mocno zależy od szczegółów - kto zjeżdża, na jakiej linie i z jakim przyrządem. Nie masz czasem wrażenia, że potrafiłbyś płynniej opuścić swoich kursantów, niż oni sami siebie?
Dodatkowo, niektóre przyrządy na niektórych linach mają tendencję do krótkotrwałego przytrzymywania zablokowanej liny, po czym następuje jej uwolnienie, szarpnięcie, i ponowne przyblokowanie. Można to nazwać niewłaściwym doborem przyrządu do liny, można tłumaczyć niedouczeniem zjeżdżającego (bo jak się bardziej postara to pewnie da radę płynnie), ale to w gruncie rzeczy czysta fizyka - źle dobrany przyrząd
robi z liną to, co smyczek ze struną skrzypiec lub wiolonczeli. Szarpnięcia te są szczególnie silne na początku samodzielnego zjazdu. Przy opuszczniu efekt nie występuje - długość pracującej liny robi swoje. Ktoś tu kiedyś zamieszczał wyniki testów z siłomierzy (może nawet Ty sam) - o ile pamiętam, wahnięcia siły na początku samodzielnego zjazdu dochodziły do dwukrotności ciężaru wspinacza.
IMHO kompromisową metodą zjazdu z chujowego stanowiska (chujowego, ale z koluchem lub karabinkiem) jest samodzielne opuszczanie się z dodatkową asekuracją ze strony partnera. Nie samodzielny zjazd, tylko właśnie opuszczanie się - wisisz na linie tak, jakby opuszczał Cię partner, ale to Ty sam trzymasz drugi koniec liny, z wpiętym doń przyrządem i prusikiem. Efekt bloczka nie występuje, siła obciążająca stan pochodzi tylko od Ciebie, partner swój dolny koniec trzyma na granicy luzu, a gdy Twój stan wypadnie, zawiśniesz na prusiku pod najbliższym przelotem.