> Jako wybitnemu przedstawicielowi polskiej nauki,
> szczycącemu się umiejętnością
> myślenia zadam Ci kilka pytań:
Prawdziwy autorytet wychodzi z człowieka w reakcji na krytykę.
> 1. Czy możliwa jest sytuacja, że po po
> przejściu drogi, wpadniesz na pomysł, żeby
> w trakcie opuszczania podjąć wspinanie?
Możliwa jest nawet taka sytuacja, że będzie mi się wydawało, że jestem bogiem, odwiążę się od liny w połowie zjazdu i pofrunę ku niebu. Jeżeli jednak jestem poczytalny i wiem, że zjeżdżam przywiązany do liny karabinkiem, to dbam, by linę zachować napiętą. Czy to znacząco trudniejsze, niż np. utrzymanie napiętych ekspresów przy przewiązywaniu się? Moim zdaniem - nie. Wystarczy pamiętać kim się jest, co i jak się robi. Nawet utrata przytomności związana np. z uderzeniem w łeb przez lecący z góry kamień nie powinna być tu przeszkodą. Dlaczego wisząc w ekspresach możesz pamiętać, by nie wychodzić do góry (np. zrobić fotkę, pomacać murawę ksero coś tam:-), a zjeżdżając już się nie kontrolujesz?
> 2. Czy w trakcie opuszczania zdarza Ci się
> stawać na półkach skalnych (odciążając
> tym samym linę) w celu wypięcia ekspresa z liny
> i/lub ringa?
Tak, by całkiem zluzować linę, umożliwiając obrót karabinka? Musiałbym tego chcieć. Moim skromnym zdaniem, utrzymanie napięcia liny podczas zjazdu to umiejętność dość podstawowa - zarówno dla zjeżdżającego, jak i asekuranta. Przydaje się szczególnie w sytuacji, gdy opuszczający nie widzi opuszczanego i ma problemy również ze słyszeniem go (opuszczający nie ma prawa wydawać luzu bez wyraźnego polecenia). Szczególnie jeśli wiem, że jestem wpięty zakrętasem, potrafię jechać tak, że lina jest napięta. Pomaga w tym elastyczność liny - nawet odbicie się od stopnia nogami nie musi powodować powstawania luzu.
> 3. Czy w trakcie opuszczania istnieje
> możliwość, że opuszczany jest po wahadle
> lub w okapie i musi się mocno nagimnastykować -
> czytaj poszamotać i zadać
> z buły - w celu wypięcia ringa?
Jak wyżej, a dodatkowo, jeśli wiemy, w jakim terenie będzie zjazd, i spodziewamy się trudności, to nic nie stoi na przeszkodzie, by się przewiązać "po amerykańsku". To jest akurat najsłabszy punkt mojej obrony - rozumiem bowiem sytuacje, w których wymaganie od wspinacza, by myślał, jest zbyt wygórowane.
> Polecam lekturę tego linku:
> [theuiaa.org]
> o_rope_by_karabiner.pdf
> Co prawda rzecz jest o wspinaniu, a nie
> opuszczaniu, ale zagrożenie jest bardzo
> podobne (w kontekście moich pytań).
Raczej w kontekście domniemanych odpowiedzi na te pytania. Ale i tak, zagrożenie nie jest podobne, tylko znacznie mniejsze, proporcjonalnie do tego, jak często zjeżdżający luzuje linę. Zauważ, że podczas wspinania, luz na linie jest normą, a wzięcie bloku - wyjątkiem. Podczas zjazdu - na odwrót.
Oczywiście, ryzyko zmniejszone 100X nadal jest ryzykiem, trzeba i warto dążyć do jego dalszej eliminacji. Pytanie w jaki sposób. Czy komplikując i rozwlekając w czasie procedurę przewiązywania się? To jedna z opcji, moim zdaniem nie najlepsza. Są przecież inne - np. używanie karabinków specjalnie skonstruowanych tak, by nie obracały się względem łącznika, eliminujących możliwość przypadkowego odkręcenia zamka. Na przykład DMM belay master.
Na co dzień to dodatkowe zabezpieczenie jest przez większość wspinaczy postrzegane jako zbędne utrudnienie - nie lubią takich karabinków, nie chcą ich używać. A jednak, jest to również kwestia wyszkolenia. Gdyby się do nich przyzwyczaili np. na kursie, to pewnie by używali. Tracili by te dodatkowe dwie sekundy na każdej operacji sprzętowej z karabinkiem, zyskując za to dodatkowe bezpieczeństwo.
> Piszesz szanujący się wspinacz powinien mieć
> przy sobie tasiemki, myślę,
> że Ondra
> [wspinanie.pl]
> #msg-545319, Dudek, i jeszcze paru mocnych
> wspinaczy nie spełnia Twojej definicji.
Nie wiedziałem, że swoje artykuły szkoleniowe piszesz z myślą o Dudku lub Ondrze. A na serio, to trochę inna jest specyfika wspinania z punktu widzenia kogoś nastawionego na długą pracę nad konkretną drogą, inna zaś w przypadku gromadzenia OS-ów w nowym dla siebie rejonie. Inne są wymagania i założenia dotyczące szkolenia nowicjuszy, inne przy doradzaniu ekspertom. Nie widzisz tego? Odwołam się zatem do metafory - czy można stwierdzić, że np. szanujący się kierowca jedzie wzdłuż drogi a nie w poprzek? Tymczasem zdjęcia z rajdów samochodowych wydają się temu przeczyć. Wniosek z tego taki, że trzeba zdecydować, czy szkoli się rajdowców, czy kandydatów do egzaminu na prawo jazdy.
> PS Nie szybkość operacji jest zaletą "metody
> francuskiej".
W Twojej wersji - na pewno. To chyba najwolniejsza z metod, które były gdziekolwiek opisane.
Pozdrawiam -
O.