> Z czegoś takiego to proponuję zjeżdżać
> właśnie, a nie dać się opuszczać.
Ot co, czyli tak czy siak szanujący się wspinacz powinien mieć przy sobie tasiemki, przyrząd, repik, a kiedy już to ma, to choćby się okazało, że stanowisko jest z koluchem, to chyba zdrowiej zrobić sobie autoasekurację z tej lonży, niż z dwóch ekspresów w szereg. Moim skromnym zdaniem traktowanie ekspresów jako podstawowego sprzętu do wieszania się w stanie podczas przewiązywania, jest lekkim przegięciem w stronę spitojebstwa - przynajmniej jeśli mowa o szkoleniu kursantów. Pokazać trzeba, ale traktować to jako podstawową metodę bezpiecznego przewiązywania się?
> Co do głównego tematu to nie czytałem.
> Ale od dawna jestem zwolennikiem zasady KISS (Keep
> It Stupid Simple) czyli "Rzeczy powinny być tak
> proste, jak to tylko możliwe. Ale nie prostsze".
A jak oceniasz w tym aspekcie przewiązanie się "sposobem Petzla", po którym zamiast opuszczania na wędce "przez karabinek" następuje kolejne przewiązanie się, wypięcie i rozwiązanie przeciągniętej wcześniej pętli, wybranie liny, i dopiero zjazd? IMHO, bardziej to stupid, niż simple. Zwłaszcza, gdy robiąc to wszystko wisi się na dwóch szeregowych ekspresach. W tej sytuacji ja nie widzę żadnego uzasadnienia dla przeciągania przez kolucho pętli, by na niej zrobić tymczasową kluczkę i wpiąć ją w łącznik. Wprawdzie Qbab napisał:
Cała zaleta metody francuskiej czy petzlowskiej to wyeliminowanie wiszenia w stanie bez liny a nie przyspieszanie zjazdu.
ale to do mnie nie przemawia - tzn. nie widzę żadnej przewagi tak rozumianej "metody francuskiej" nad "metodą amerykańską". Jeśli wisimy w dwóch ekspresach i docelowo zmierzamy do opuszania z liną dowiązaną do uprzęży tak, jak przy wędkowaniu, to przewlekanie pętli niczego nie poprawia - przecież linę i tak już mamy (wg zdjęć Bodzia) przepiętą przez pierwszy ekspres na stanowisku.