Frendzel:
> Kursy są do dupy!!!
> Nie uczą tam wiele więcej niż na dobrym kursie skałkowym.
Pozwole sobie miec przeciwne zdanie. W ciagu ostatniego roku
zrobilem trzy kursy: skalkowy, tatrzanski i zimowy. Po kazdym
czulem, ze wiem i umiem o wiele wiecej niz przedtem.
To byc moze zalezy od celu nauki. Jesli chcesz glownie
chodzic po skalkach, to byc moze na tatrzanskim istotnie nie
dowiesz sie niczego nowego. W szczegolnosci nikt tam nikomu
nie wyjasnia co zrobic, zeby przejsc VI.c+ on sight. Ale cwicza
cie we wlasciwej ocenie warunkow wspinaczkowych: jakiego rodzaju
zalamania pogody sa grozne a jakie nie; kiedy lezc a kiedy sie
wycofac; jakie miec wyposazenie i jak je uzyc; itp.
Ta wiedza juz mi sie przydala w sytuacji awaryjnej, w Hoellentalu
(Austria). Nie to, zeby bylo specjalnie trudno, tylko sie za
bardzo grzebalismy przed wyjsciem z obozu, i po 9 wyciagach, o
jeden wyciag ponizej szczytu, zapadla noc. Poniewaz nie dalo
sie isc po ciemku, mielismy do zaliczenia 9 wyciagow zjazdu (w
koncu sie z tego zrobilo 10, bo oczywiscie zaraz zgubilismy
droge) -- w nieznanym bardzo kruchym terenie, po ciemku, w trzy
osoby. Zajelo nam to cala noc. Otoz jestem prawie pewien, ze
bez tej szkoly tatrzanskiej przynajmniej raz, przynajmniej
jednemu z nas, zdarzyloby sie zle zalozyc stanowisko zjazdowe
albo zjechac z konca liny.
To wlasnie tego sie masz nauczyc na tatrzanskim: zeby nawet jak
ci juz ze zmeczenia mroczki lataja przed oczami i nie wiesz, co
poziome a co pionowe, to zeby palce same wiazaly wlasciwe wezly
i zeby w zaspanym mozgu zapalalo sie czerwone swiatelko alarmowe
na widok zle przelozonej liny.