drodzy forumowicze,
oto zdarzenie, które niedawno mi się przydarzyło i postanowiłem
sie z Wami nim podzielić, ot tak po prostu,
bo nie nadaje się to raczej na dyskusję, co więcej uprzedzam,
że jest wybitnie niewspinaczkowe
w weekend 11 listopada, około południa jechałem sobie autkiem na świąteczny obiad do szanownych rodziców;
środek dnia, jadę sobie spokojnie, jestem zamyślony,
mijam skrzyżowanie i (przyznać muszę) dość niedbale zmieniam pas - nie powodując jednak zagrożenia na drodze - wcześniej w lusterku widziałem opla, który dojeżdżając do skrzyżowania hamował (równorzędne); opel rusza ze skrzyżowania (ja jestem ze 30 m od niego), dojeżdża do mnie, trąbi i wali długimi - ok, stary napieraj, po co te nerwy - myślę sobie w duchu; opel wyprzedza mnie i zaczyna hamować mi przed nosem, powtarza to kilka razy; nie wytrzymałem i pokazałem mu "palec", czyli fakera;
koleś się zatrzymał i wybiega z samochodu z dużego kalibru kastetem na ręku!! biegnie do mnie - zatkało mnie zupełnie, włączyłem wsteczny i gaz do tyłu (była pusta ulica),
ludzie na mnie trąbią (słusznie), na debila nikt nie zwraca uwagi;
wszystko działo się przed kolejnym skrzyżowaniem, koleś wrócił się do opla i odjechał;
myślę sobie: już po sprawie, co za nerwus jakiś;
odczekałem chwilę, jadę dalej, skręcam (nakaz) i co widzę?
ten mafioso czeka na mnie 100 metrow dalej na poboczu; jestem na 2 pasmowej-jednokierunkowej - nie mam wyboru, mijam go -
- i tu zaczyna sie 15-sto minutowy pościg po mieście, prawdziwa kowbojka jakiej nie miałem nigdy w życiu, szczegułów oszczędzę;
facet byl tak agresywny, że dawno nie mialem takiej adrenaliny,
jadąc dzwoniłem na policję, nie wiem po co (absurdalna rozmowa z operatorką), niestety po drodze zero radiowozu,
tamten zajeżdżał mi drogę z obu stron, toczył pianę z czerwonego pyska, zmuszał mnie do zawracania, machał kastetem zza szyby, zawracałem przez wysepki, pod prąd itd
w koncu po kolejnej nawrotce mnie zostawił,
- długo jeszcze spoglądałem we wsteczne lusterko
przyznam, że zachowanie i agresja na twarzy tego polaka spowodowała u mnie pietra zupełnie innego rodzaju niż ten, który bywa na wspinaniu,
dawno sie tak nie bałem,
ktoś powie: trzeba wozić duży klucz ze sobą, żelastwo jakieś -
taa, racja, tylko jeszcze trzeba być psychicznie gotowym do jego użycia,
ja nie byłem, on był - i to z dobrym wyprzedzeniem;
a jeśli chodzi o strzelanie sie po ryju, to mój ostatni raz był może na początku liceum, albo wcześniej;
co za kraj...
Wiadomość zmieniona (18-11-04 11:00)
[
www.szkolaalpinizmu.wordpress.com]