Staram się trzymać poziom, ale strasznie mnie wkurwia Twoja postawa ironisty. Śmiejesz się ze wszystkiego, taki jesteś mądry, że nawet tak wybitnego naukowca i taternika, jak Onyszka musisz obśmiać. Byłeś kiedyś na 8 tys.? Nie? To nie pierdol!
Janusz powiedział tak: "Jest respektowana przez prawo zasada deski Parmenidesa, czyli ostatniej deski ratunku. Tonie statek, na morzu unosi się deska, która może uratować tylko jedną osobę, i podpływa do niej dwóch rozbitków. I obaj mają prawo tę deskę wziąć, a rywala odepchnąć".
I to są słowa mądrości płynącej z doświadczenia, wojowniku klawiatury.
Uważam, że skoro tragedie ciągle co jakiś czas się dzieją, trzeba by sformalizować zasadę deski Parmenidesa. Oczywiście na prywatnych wyprawach to niemożliwe. Ale już na wyprawach organizowanych, czy przynajmniej współfinansowanych przez PZA - da się.
Chodzi mi o przełożenie tego, co mówi Onyszek, na jakiś górki rytuał. Uważam, że każdy himalaista, który wspina się jako Pezetowiec powinien mieć przy sobie deskę. Dosłownie, taką fizyczną. Deska taka powinna być lekka z oczywistych powodów (balsa, korek?), i z logo PZA. Nie chcę powiedzieć o tym "gadżet", bo patrzę na to raczej jako na przedmiot ze sfery sacrum.
I jeżeli się zdarzy, że kolegę trzeba zostawić, co jest przecież esencją tej dyscypliny (wielkie cele wymagają kosztów), to należy mu jego deskę Parmenidesa fizycznie wyrwać. Byłby to oficjalny rytuał PZA. Smutne pożegnanie z kolegą. Taką deskę znosiłoby się w niziny i stanowiłaby pamiątkę. Wtedy też takie okoliczności powinny ucinać raz na zawsze wątki wypraw po ciało. Po co znów narażać żyjących, i generować ślad węglowy (przecież do Azji leci się samolotem!).
Osobiście nie potrzebuje rytuałów, ale wystarczy popatrzeć na historię człowieka, by zdać sobie sprawę, że one są niezbędne. Zarówno w społeczeństwach religijnych, jak i świeckich - jako ludzie potrzebujemy w masie symboli i rytuałów.
Należy więc nie drwić z Onyszka i deski Parmenidesa, ale twórczo rozwinąć tę myśl. Deska jak już powiedziałem, powinna być lekka, chyba raczej wąska i krótka, w każdym razie taka, by nie przeszkadzała we wspinaczce i operacjami z pułanietą. I do tego ładnie wykończona, by przy wyrywaniu (to powinien być element rytuału, jak w greckiej tragedii, jak w oryginale) nie weszły nikomu - szczególnie temu, co ma schodzić na dół - drzazgi.
Zwracam się personalnie do Marka Wierzbowskiego, sekretarza PZA - to akurat jest banał i rzecz po kosztach. Himalaistów nie ma tak dużo, Pezetę na pewno stać na zakup choćby i 100 takich desek Parmenidesa.