08 maj 2005 - 11:23:39
|
Zarejestrowany: 19 lat temu
Posty: 4 310 |
|
Szalony napisał(a):
> "Heroiczny"okres łojenia na Jurze skończył się latem 1986."Era RP" >zamknęła w jakiś sposób psychologiczną potrzebę żywców w naszych >skałach.
Myślę, że ta "potrzeba" wiązała się również z wprowadzeniem regulacji prawnych nt. wspinania. Nie pamiętam już o jaką ustawę chodziło; ja już tego nie miałem potrzeby sprawdzać. Jakieś dwa lata po urodzeniu się Krzysika_B i po ok 4 latach przerwy we wspinaniu (czas dla rodziny) wróciłem do Podlesic. Leszek i Marek byli już o kilka stopni do przodu (nie było internetu, ja bywałem za granicą, AKA się rozpadło, komórek nie było, z Wojasem kontakt się urwał, a Berek zaczął coś kombinować z nieznaną nam jeszcze "chemią", więc dowiadywałem się o tym bardzo powoli) pojechałem więc żeby trochę pożywcować bez sportowego "naprężania się". Był początek maja 1990. Na miejscu stwierdziłem obecność "związku wędkarskiego" na niespotykaną skalę. Ogólnie wydawało mi się, że obecne są tłumy (ale daleko im było do obecnej frekfencji). Doszedłem do wniosku, że zaczęło się ludziom dobrze powodzić, bo każdego stać na dobrą linę. Ale nigdzie nie widziałem solistów. Zapytałem jakiegoś młodzieńca co się dzieje? W wyjaśnieniu usłyszałem, że jest jakaś ustawa zabraniająca wspinania na żywca i pojawili się "filance" łapiący "żywczarzy". Żeby nie narażać obserwatorów na udział w czynie zabronionym znalazłem odosobnienie i zabrałem się za rekreację, i przy jednym z pierwszych podejść ( jeszcze nie zdążyłem rozpakować "saka") pierdyknąłem na glebę wyrywając sobie wiązadła ze stopy i kolana. Diagnozy nie próbowałem nawet ustalać dla zachowania dobrego samopoczucia. Doczołgałem się do krzaków pod Filarem Wyklętych (obecnie niezły lasek) i wyciąłem "pseudokulę". Za jej pomocą dostałem się do domu (zdążyłem jeszcze się załapać do tzw. kombinacji klasycznej - system powrotu PKS/PKP z Zawiercia). W drodze dwukrotnie traciłem świadomość ale jakoś w końcu znalazłem się w szpitalu i z powrotem w domu. Tam zaczęły się dziać historie, które Krzysiek dobrze zna bo słyszał z 10 razy związane z usuwaniem "ciała obcego" spod gipsu. Na tym żywcowanie zakończyłem na skalę sportową, gdyż następny wyjazd na Jurę miał miejsce po kolejnej 14-letniej przerwie. Zrobiłem jeszcze jakieś żywce ale nie wymagające koncentracji i wysiłku. A w bieżącym sezonie okazało się, że już nawet na piątkach mogą wyjechać nogi z potężnych stopni, więc zakładam, że następne żywce będę robił dopiero jak wszystkie dzieci uzyskają pełnoletniość. Niestety do dziś uważam, że żadne przejście z asekuracją nie jest w stanie wyzwolić takiej adrenaliny, jak "limesowy żywiec". Nie wiem jak u innych, ale to może być powszechne wrażenie. Byłem świadkiem paru euforycznych stanów - kurde muszę kończyć bo idę na imprezę ...cdn.
..... pamiętaj: "gleba" nie wybacza....
Nie możesz pisać w tym wątku ponieważ został on zamknięty