Komentarze odbiegły od filmu ze szkodą dla tego wątku. Przyznaję ze skruchą,
że sam przyłożyłem do tego rękę. Tymczasem wart jest komentarza sam film
a nie jakaś duperelne sprawy...
Film robi wrażenie, nawet do utraty tchu, bowiem alpinistyczne wyczyny M-A.
Leclerka muszą poruszyć każdego, kto cokolwiek wie o wspinaniu. W czasach,
kiedy soliści są fotografowani z najbliższej odległości mamy wrażenie - przynajmniej
mnie takowe towarzyszyło - że relacja na żywo w każdej chwili może stać się relacją
na martwo. I co wtedy? Czy realizator oszczędzi nam widoku spadającego ciała,
czy też będzie konsekwentny do końca, dokąd będzie jeszcze coś widać i słychać...
Marc-Andre Leclerc wywoływał podziw u samego Alexa Honnolda, jednego
z największych solistów jacy pojawili się w górach. Nawiasem mówiąc, nie
przestaję bać się o Alexa, powód znacie... Wracając do Leclerka to najboleśniejszą
pointę zgotowało samo życie, bo kto mógł przypuszczać że jeden z największych
solistów wszechczasów nie wróci ze wspinaczki z liną.
Nie jest to ani pierwsze ani ostatnie "niesprawiedliwe" zakończenie górskiego żywota.
Latem 1986 poznałem w ENSA uczestnika kursu aspirant guide. Nazywał się Benoit
Grison. W wolnych chwilach od zajęć, czyli w niedziele, przebiegał w cuglach takie
drogi jak Filar Narożny i Filar Freney. Piszę, że w cuglach, bo jadł z nami śniadanie
w stołówce ENSA i wracał jak gdyby nigdy nic na kolację. Benoit - wolny ptak
wielkiego alpinizmu zginął tragicznie dwa miesiące później na poręczówce
w Himalajach. Miał 26 lat, podobne jak Leclerc...
W$