jodlosz Napisał(a):
-------------------------------------------------------
> I wydaje mi się, że spojrzenie wyłącznie poprzez p
> ryzmat własnych doświadczeń (lub ich braku) to nie
> jest najlepszy pomysł. Akurat Warianty Małolata to
> droga o umiarkowanych trudnościach, dostępna dla a
> mbitnego kursanta w pierwszym samodzielnym sezonie
> . Np. dla mnie VI.5 w Mamutowej było dużo poważnie
> jszym przedsięwzięciem niż Małolata i zajęło mi 20
> lat (a Małolat - w 3 sezonie wspinaczkowym). Tymcz
> asem dla wielu bywalców Mamuta VI.5 to jest rozgrz
> ewka przed właściwymi celami, a o Kazalnicy myślą
> jak o strasznym urwisku z pionowymi trawami;)
Ogólnie, to dyskusja co trudniejsze: czy wejście na 8k czy przejście VI.5, to sprzeczanie się o wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą.
Jak sie zastanawiam, to chyba nie znam osoby która byłaby zainteresowana w uprawianiu tych dwóch, kompletnie różnych dyscyplin. Wydaje mi się jednak, że o ile średnio zdrowa i sprawna osoba wejdzie na Everest (jest to wyłącznie kwestia kasy), to przy wspinaniu sportowym wiele zależy od budowy ciała. Są osoby które nie zrobią VI.5 chodźby skały srały... a ktoś inny dojdzie do tego poziomu, wspinając się radośnie przez dwa-trzy lata.
Ale bardzo dobrze, że się na ten temat dyskutuje (mam na myśle te 8k). Moje doświadczenie z wysokością jest praktycznie zerowe (ogranicza się do wejścia w resta na np taki MB, czy wywiezienie helikopterem żeby sobie zjechać w dół), i raczej tak już zostanie. Ale przyglądam się z wielkim zaciekawieniem, w którym kierunku te 8k zmierza. Zarówno obserwuję osoby trafiające na 8k tylko po to aby zaliczyć przygodę („jeszcze nie wiem co będę teraz robić, może zajmę się żaglami”), jak i osoby które traktują góry wysokie poważnie. I problem w tych 8k jest chyba w dwóch kwestiach:
1. Finanse. Jeżeli nie jest się wystarczjąco szmalownym, to zostaje szukanie sponsora (znajomości albo ogromna determinacja). Dla „rokujących” i jakoś zintegrowanych ze środowiskiem, jest szansa podpięcia się pod coś oficjalnego...
2. Czystość reguł... i to jest główny problem. Bo można zdobyć Everest mając obok siebie 3 przewodników i 3 tragarzy, 10 butli z tlenem i co tam jeszcze potrzeba. A można to zrobić w stylu alpejskim. Ale nawet wtedy nie sposób nie korzystać z tego, co jest już założone. Kolejna kwestia: którą drogą się weszło. To już informacja tak samo pomijana jak to, czy weszło się z tlenem. Ale jak nie weszło się z tlenem, to i tak ma się w obozach tlen medyczny... Czy wtedy łatwiej podejmuje się ryzyko? A powiedzmy ze ktoś poczuje się wieczorem tak słabo, że rezygnuje z wejścia. Bierze tlen medyczny, ale o 2 rano czuje się wyśmienicie. To jednak idzie dalej. Więc może taki tlen medyczny to jak lina wisząca obok Honolda podczas solowego przejścia? I to są sprawy nieweryfikowalne. Do tego obecność porterów. Czy jeżeli wchodzi się na jakąś górę w stylu sportowym, to co obok ekipy robią porterzy? Pomoc do wysokości bazy - to jasna sprawa. Ale wyżej? Brak jest jasnych i przestrzeganych reguł, a niektóre są naginane (bo przecież jest trudno, zimno, wysoko). Patrząc na to w ten sposób, to wspinanie sportowe jest po prostu bardziej... „uczciwe” to może nie najlepsze słowo... może łatwiej „weryfikowalne”. Robisz, albo nie robisz.
Większość ludzi staje się coraz bardziej mobilna i coraz bogatsza. Ilość ludzi chętnych na takie przygody będzie rosła. Ale te osoby nie będą się rozwijać sportowo, aby poprawić swoje możliwości wejścia na 8k, bo od początku mają inne cele. Zaliczyć jakkolwiek. A „sportowi himalaiści” w 95% ograniczają się do wejść na coś, co obowiązkowo jest wyższe niż 7 999 m npm, i to raczej łatwiejszą drogą, niż trudniejszą.
Inw
—————————
Za cienki żeby mi dołożyć