mikra Napisał(a):
-------------------------------------------------------
> Co w sytuacji gdyby chciała się wycofać z ostatniego obozu.
> Schodziła by sama, a jej partnerzy poszli by do
> ataku szczytowego, czy przynajmniej jeden z nich
> zostałby z nią. W końcu nie było z nią
> najlepiej (przynajmniej tak zrozumiałem z opisu
> Simone), a poniżej ostatniego obozu nie jest łatwo...
Dużo pytań. Ile ludzi tyle zachowań. Ja to widzę tak: góry wysokie a zwłaszcza Nanga zimą to nie przedszkole do niańczenia kogoś. Idzie się na własne ryzyko. "Umierasz" z rana - owszem ktoś może szlachetnie zrezygnować z wejścia i szlachetnie pomagać ci zejść. MOŻE ALE NIE MUSI :)
Nie umierasz z rana - czujesz się źle ale dajesz rade - złazisz sam/sama.
W tym przypadku wszyscy wiedzieli że nie mają dostatecznej aklimatyzacji, wiec każdy wiedział jakie ryzyku podejmuje dla siebie i dla innych.
- celem mojego pytania nie jest
> ocenianie ich zachowania - Zastanawiam się
> (uniwersalnie, nie na danym przypadku) gdzie leży
> granica pomiędzy porzuceniem partnera, a
> pozwoleniem mu na samodzielne schodzenie. Czy
> granicą jest trzeźwa (o ile to możliwe na
> takiej wysokości) ocena stanu jego zdrowia, czy
> może granicą jest co się stanie z tą słabszą
> (w danej chwili) jednostką
Granica leży w głowach wspinaczy, a na takiej wysokości z powodu różnych czynników nie może być ona trzeźwa. Co najwyżej ich doświadczenie [o ile je mają] może im w tym pomagać.
- jeśli przeżyje to
> całe zachowanie oceniane jest pozytywnie, a
> jeśli zginie to zachowanie jest naganne.
W punkt! Wiele dokładnie takich sytuacji miało miejsce i dokładnie tak były one oceniane.
> Gdzie leży granica partnerstwa i czy w ogóle można
> mówić o czymś takim?
Na to każdy musi sam sobie odpowiedzieć w danej sytuacji.
>A może jeśli partner mówi - sorry nie dam rady wracajmy to pomimo
> wielkich ambicji ta druga "mocniejsza" osoba
> również powinna zawrócić?
Indywidualna sprawa -- i dobrze jest to ustalić [mieć wpojone/zakodowane/itd przed wyjściem, by uniknąć "niespodzianek". Jednak jak wiemy, nawet najlepsi himalaiści mają i miewali z tym "różnie", nie mówiąc już o wszystkich innych górołazach.
>A może zależy to od terenu i warunków w jakich się wspinają (czy
> mają linę ze sobą, czy ten mocniejszy jest
> wstanie pomóc słabszemu itp.)
To zawsze ma jakiś wpływ, jednak zanim wyjdą w góry powinni sobie uświadomić czy i co są w stanie poświęcić dla partnera? Czas? Wejście na szczyt? Zdrowie? Życie? Nic z tych rzeczy? Miło to przemyśleć zanim razem wyjdzie się w góry [nawet w Bieszczady nie mówiąc o zimowym Karakorum czy Himalajach]
>A może wysoko w górach każdy jest po prostu sam, a my się
> łudzimy mitem partnerstwa?
Partnerstwo to nie mit, jednak bardzo zdrowo jest myślieć własnie w ten sposób, że można liczyć tylko na siebie. Wtedy w razie "W" jeśli ktoś nam pomaga to okej, a jeśli nie to .... nie ma "zdziwionej Joli"/pretensji i obrzucania się "mięsem" po powrocie.
>
> Nie wiem tego a chciałby to zrozumieć.
Na to nie ma szablonów do zrozumienia. Ilu ludzi, ile sytuacji - tyle potencjalnych możliwych zachowań.
Na koniec polecam ponadczasowe słowa Andrzeja Zawady o których niestety wielu zapomina, zarówno na szlaku koło Morskiego Oka, jak też i w górach najwyższych
[na początku, potem od 4:54min, A ZWŁASZCZA od 5:36 min - gdy mówi o błędach wspinających się.....
[
www.youtube.com]
Niestety gawiedź w pewnych sytuacjach ma tendencję do oskarżania wszystkich innych tylko nie samego wspinacza który błędy popełnia.
Oczywiście nie mówię o wypadkach typu złamana noga, lawiny, czy skrzep krwi dociera do mózgu/płuc itp
Pozdrawiam