> Bordeling jest zaprzeczeniem konserwatyzmu! Wynika
> to z jego historycznego umocowania. Zauważ, że
> pierwsza wielka rewolucja wspinaczkowa wyniknęła
> z realnych problemów. Mam tu na myśli rewolucję
> hakową. Ludzie wspinali się po coraz
> trudniejszych drogach, aż w końcu coraz
> częściej ten i ów utykał w (umownej) połowie
> ściany i musiał zjeżdżać. Ten realny problem,
> będący owocem pewnej rozciągłej w czasie
> praktyki, nie powstał jako projekt w głowie
> jakiegoś wariata. To życie postawiło przed
> wspinaczami wyzwanie.
> I owszem, postąpili niektórzy obrazoburczo,
> stosując podciąg, nie mniej jednak ta rewolucja
> była rewolucją tego typu, co rewolucja
> przemysłowa - w odróżnieniu np. od
> październikowej.
Popatrz na to z innej strony. W erze klasycznej alpinizmu wykształciła się pewna etyka i styl, które zostały obalone właśnie przez rewolucję hakową. W owym czasie zarówno skały jak i bouldery stanowiły tylko pole treningowe dla wspinaczki w górach. Jeśli mieszkałeś w Anglii lub Paryżu to oczywistym polem były bouldery, jeśli w Polsce to przyjmijmy, że jednak skały – a zatem opisywane przez Ciebie „lokalne zjawiska” były efektem bliskości/dostępności danego typu skały. Nikt poważny w owym czasie zapewne nie traktował wspinaczki jednowyciągowej i boulderingu inaczej jak przygotowanie pod góry...
Rewolucja zmieniła/podzieliła scenę na awangardę hakową i ariergardę tradycjonalistów. Zwróć uwagę, że dopiero w owym momencie powstało rozróżnienie i zdefiniowanie obu tych stylów...
Co mogli zrobić tradycjonaliści, żeby pchnąć cyfrę? Żeby wrócić na piedestał? Zacząć nieco „naginać” zasady (odłam brytyjski) – lub zacząć ładować na drążku ☺
Podwaliny pod modernistyczny bouldering i trening położył John Gill - nie tylko swoją działalnością w małych formach, ale też w teorii - publikując w 1969 roku „Art of Bouldering”. Niemniej zasady wszystkich odmian wspinaczki zostały już wcześniej określone przez choćby Lito Tejadę-Floresa („W co grają wspinacze” 1967 – „biblia” konserwatystów - było tłumaczenie w Bularzu). Gdzie wtedy był skalny „free climbing” – nie mówiąc już o wspinaczce sportowej? Zważywszy, że najtrudniejsze bouldery osiągnęły w latach 60-tych poziom 7C/+, a 70-tych 8B...
Niestety „free climbing” i wspinaczka sportowa musiały poczekać na małą rewolucję sprzętową pod koniec lat 70-tych. Przy czym warto wspomnieć, że w większości wypadków pchanie cyfry odbywało się w nieco gorszym stylu, niż obecnie jest przyjęty.
Zresztą początek lat 80-tych jest interesujący – zwróć uwagę na to jakie grupy wspinaczy zaczęły się tworzyć. Wcześniej byli tylko wspinacze, potem tradycjonaliści i hakomistrze... potem pojawili się boulderowcy jako odłam tradycyjny oraz następnie freestylowcy również wywodzący się jakby nie było z tradycji – a dalej z tych ostatnich wydzielili się na wspinacze sportowi (rewolucja francuska) i modernistycznych tradycjonalistów (ewolucja angielska - czyli tych co niby są konserwatystami, a jednak przyjmują praktyki sportowe – poza osadzaniem stałych przelotów)...
W takim spojrzeniu na historię wspinania nie uważam, że „bordeling powstał jako projekt całkowicie sztuczny, oderwany od ewolucji wspinania” – jest raczej poszukiwaniem tego co można najtrudniejszego zrobić w skale, jest poszukwaniem najtrudniejszego przechwytu. Przy czym kompensuje esencję trudności – miód z miodu... Przynajmniej w założeniu – bo zresztą wspomniany Gill upartywał sensu w samym stylu ruchu, a nie jego trudnościach ☺
Podsumowując bouldering od lat 60-tych wytworzył własne cele i przestał być traktowany jako „ćwiczenie wspinaczki siłowej”.
Hm... Przynajmniej ja to tak widzę, ale jestem otwarty na argumenty :P
> Przyszedł jednak inżynier społeczny i
> stwierdził, że właściwie po co sie wspinać,
> skoro można bordelować. I całkowiecie sztuczne,
> w oderwaniu od realnych wyzwań wspinaczkowych,
> ustanowił nową dyscyplinę.
> To zaś zostało momentalnie podchwycone przez
> producentów. I tak kasa ponownie w dziejach
> ludzkości stała się katalizatorem zmian.
W pewnym stopniu ustosunkowałem się do niektórych tez powyżej. Popularność boulderingu jest w moim odczuciu spowodowana dostępnością i jakością kraszpadów. Niemniej to samo można odnieść do wspinaczki sportowej, która zbudowana została na nowych technologiach wciskanych przez producentów. Po podzieleniu i zapchaniu rynku, producenci zaczęli poszukiwać innych nisz i tu pojawił się niedoceniany wcześniej bouldering ☺
Nieco przewrotnie powiem, że eliminowanie czynnika ryzyka w boulderingu przeniosło się ze wspinania sportowego – w którym jest to istotny warunek.
Ciekawi mnie jednak co uważasz za „realne wyzwania wspinaczkowe”?
> Dla jasności: wysyntetyzowanie bordelingu jako
> dyscypliny z dotychczasowych praktyk treningowych
> to p po prostu nieuprawnione oszustwo
> intelektualne. Nie ma żadnej przyczyny, czy to
> uczynić. Zauważ, że bordeling nie ma realnie
> nic wspólnego z minimalizmem sprzętowoym.
> Operuje spotterem, jego czapką i kraszpadem. Tak
> więc w zasadzie sprzętu jest pod pewnymi
> względami więcej.
A czy nie widziałeś „linowców”, którzy przed wejściem w drogę kładą pod nia krasza? Pamietaj, że boulderowiec może, a nie musi operować spotterem i jego czapeczką, czy kraszpadem – a co istotne nie może dotknąć spottera, ani jego czapeczki, ani nawet krasza podczas przejścia... Ba, jak spotkasz ortodoksa to nawet zamagnezjować może on tylko raz przed wejściem w problem – branie woreczka jest niedopuszczalne, bo boulder powinien być na tyle krótki, żeby się dało na jednym zamaczaniu przejść :P Niezależnie jak byśmy nie liczyli to boulderowiec nie może korzystać np. z liny podczas przejścia – nie mówiąc już o drabinach dopuszczalnych w himalaiźmie ☺
Swoją drogą to przypomniało mi się jak niedawno w świecie była rozważana możliwość korzystania z ochraniaczy przy klinowaniu jakiś części ciała...
> I jeszcze najważniejsze! Rewolucja hakowa
> nastąpiła po to, by rozwiązać problemy, czyli
> by pokonać ściany. Zaś lewicowa rewolucja
> bordelingowa powstała, by odsunąć problemy. To,
> co było stałą składową praktyki wspinaczkowej
> (umiejętności sprzętowe, metereologiczne,
> logistyczne itd.) uznano po prostu za zbędny
> balast.
No i w tym tkwi sedno – odjąć pierdoły i skoncentrować się na matrycy skały, choćby miała ona z półtorej metra ☺ Do tego też prowadziła rewolucja francuska – odrzucić czynniki zewnętrzne i skoncentrować się na skale – tylko skale wysokości są różne.
> O ile więc rewolucja hakowa dodała do alpinizmu
> pewne elementy, o tyle bordeling wyłącznie
> odjął, nie dając nic jakościowo nowego.
Jeżeli chodzi o granice ludzkich możliwości to wniósł dużo – myślę, że właśnie dzięki boulderingowi wiemy gdzie one leżą/będą leżeć lub jak będzie wyglądał alpinizm przyszłości. Bouldering jest pierwszym elementem układanki – powstaje w nim jeden trudny ruch – potem przenosimy go na drogi sportowe – łącząc w ciągowe sekwencje – potem w góry (tam jeszcze wcześniej pewnie trad będzie po drodze) etc.
Na koniec jeszcze kilka osobistych refleksji ☺ Moja przygoda ze wspinaniem zaczeła się lata temu od liny doprowadzając mnie (na razie) do „małej sztuki cierpienia” w zimowych górach szkocji... gdzieś po drodze pojawił się bouldering. Nie jako forma treningu, a pewien cel sam w sobie. Czasami po prostu chcę odrzucić parchate partie znane z jakiś wyciągów i pochylić się nad czystą sekwencją trudności, a taką możliwość daje właśnie bouldering. Odrzucić wszystko co zbędne i przeć na cyfrę, bo taki sens ma wspinanie ;)
Pozdrowy,