Jak już mijam te spity, to oczywiście zawsze się do nich wpinam. Nie chcę kusić lusu porzez nadmierną zarozumiałość. Ale najmilej wspominam drogi które nie były może najtrudniejsze (patrząc na cyfrę), ale te, na których trzeba się trochę nakombinować. Znaleźć kompromis pomiędzy traceniem czasu na próbę założenia przelotu, a szybszym przejściu trudności. Adarza mi się, że na wyciąg zakładam trzy przeloty, z których dwa wylatują, jak je mijam... Tak jak napisałeś, ja preferuję konserwatywny styl, że w Tatrach się nie lata. Dla mnie wspinanie z 100% (czytaj pełną ze spitów osadzanych stosunkowo gęsto) asekuracją nie różni się wiele od wspinania na wędkę w skałkach. Obecne parcie na cyfrę wymusza wspinanie się na granicy odpadania, a to wymusza spitowanie. Tak, jest to znak czasu. Tylko mnie szkoda tej odrobiny przygody. Bo jak wspinam się po dobrze ubezpieczonej drodze, to doznania są podobne jak w biegu ulicznym: trzeba się trochę zmęczyć w tłumie podobnych do mnie i tyle...