Zapewniam cię, że 3/4 tych "rzeźników z przychodni", jak to obrazowo ująłeś, popołudniami zamienia się w superfachowców i superspecjalistów w super przychodniach. To ci sami ludzie, bo zasób specjalistów jest ograniczony. Tyle, że rano mają po 40 pacjentów w ramach NFZ, a wieczorem 4 prywatnie płacących. No, ale magia prywatnych ośrodków działa...
I jest jeszcze taka opowieść (prawdziwa) - kiilknaście lat temu pewien profesor chirurgii znany i uznany wówczas tylko w Warszawie (aktualnie światowej sławy) doznał jakiegoś uszkodzenia wymagającego operacji. Co zrobił? wsiadl w swoją Warszawę i pomknął hen daleko, jakieś 200 km od stolicy do bliżej mu nieznanego szpitala powiatowego. Siadł skromnie w poczekalni, przyjęto go (nie rozpoznając) zaproponowano leczenie, zoperowano, wypisano i po paru tygodniach było po sprawie. Zapytany potem, dlaczego tak zrobił i nie chciał operować się w Warszawie, powiedział: " bo nie potrzebowałem tygodniowego konsylium orydnatorsko - profesorskiego, tylko leczenia".